Pierwsze czytanie: Za 12, 10-11; 13,1
Drugie czytanie: Ga 3, 26-29
Ewangelia: Łk 9, 18-24
homilia bpa Wacława Świerzawskiego
„A wy za kogo Mnie uważacie?” (Łk 9, 20a), pytał Chrystus swoich uczniów, kiedy powiedziano Mu, że tłumy uważają Go za Jana Chrzciciela, za Eliasza czy za jakiegoś zmartwychwstałego proroka. Tłumy – i „wy”.
Tak często człowiek myśli o tych tłumach, nawet ochrzczonych... Piotr w imieniu wszystkich uczniów odpowiada: ton Christon tou Theou, Christum Dei, co współczesny tłumacz oddał: „za Mesjasza Bożego” (Łk 9, 20b). W skrócie tego dialogu odczytujemy być nie być naszej wiary i więcej chyba: być nie być sensu naszego życia. Bo jeśli Chrystus jest Bogiem, a my wierzymy w Boga, to tym samym wszystko w naszym życiu ma być całkiem inne aniżeli w życiu tych, którzy w Chrystusa nie wierzą i żyją według pogańskiego sposobu życia.
Czy zauważyliście to tak istotne dla naszego chrześcijaństwa rozróżnienie? Mówimy: wierzymy w Boga, in Deum; wierzymy w Chrystusa, in Christum. Tylko bowiem wiara w Chrystusa zmienia życie. Prawdziwym chrześcijaninem jest tylko ten, kto wierzy w Chrystusa. „Wierzyć, że On jest Chrystusem – pisze św. Augustyn – a wierzyć w Chrystusa, to wielka różnica. Nawet demony uwierzyły, że On jest Chrystusem, ale nie uwierzyły w Chrystusa. Ten bowiem, kto uwierzył w Chrystusa, w Nim położył nadzieję, i ten, kto miłuje – ten wierzy”.
Dlatego pytał Chrystus swoich uczniów: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Jest to modyfikacja innego pytania, które też zadał, już konkretniej mówiące o wierze wymaganej: „Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?” (J 9, 35). I mówił też: „Na tym polega dzieło zamierzone przez Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał” (J 6, 29).
Wiara w Chrystusa jest więc centralną sprawą ludzkiego życia, tym bardziej życia chrześcijańskiego. Wzmocnijmy to sformułowanie: kto nie wierzy w Chrystusa, choćby mówił, że jest Jego uczniem (jak to często bywa), nie jest nim; kto wierzy w wiele różnych religijnych i wzniosłych prawd, a nie wierzy w Chrystusa, „ten do Niego nie należy” (Rz 8, 9). Przypominamy sobie, że Chrystus od pierwszego momentu swego publicznego nauczania, zaś Apostołowie zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego domagali się metanoi, nawrócenia. A metanoia nie jest tylko wezwaniem do pokuty czy moralnego postępu, nawet moralnej doskonałości: to właśnie wiary w siebie jako Boga wymaga Chrystus od tych, którzy chcą być Jego uczniami. I konsekwentnie: jeśli On jest Bogiem, to każde Jego wymaganie jest wymaganiem Boga. I owo „nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij”, jak i to: „to jest Ciało moje, bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”.
Właśnie taki egzystencjalny przełom dokonuje się w czasie chrztu. „Wierzysz w Boga Ojca? Wierzysz w Jezusa Chrystusa? Wierzysz w Ducha Świętego?” – pyta kapłan reprezentujący Chrystusa. Taką postawę wiary mają przekazać dziecku rodzice, człowiekowi dorosłemu wspólnota Kościoła. Powiadam „mają”, ponieważ, jak mówi doświadczenie, często nie przekazują. A potem wymaganie metanoi, przemiany, nawrócenia wciąż trwa, ponieważ człowiek swoją niewiernością lub, co gorsza, niewiarą zdradza Chrystusa.
Czemu jednak powroty (bo takie też są) dokonujące się przez sakrament pokuty – a nie ma innej drogi powrotu do Chrystusa – są tak anemiczne? Czemu już miesiąc, dwa miesiące po spowiedzi, czasem nawet wcześniej, fascynacja pokusą odwraca człowieka od Tego, którego często czci zdawkowymi słowami śpiesznie wymawianych modlitw? A czyny – czy są świadectwem wiary w Chrystusa?
Tak, wiara jest fundamentem. Ale dyletanci często gardzą fundamentami, bo to nie za fundamenty daje się ludziom poklaski, tylko za to, co widać w górze. I często nie przywiązują do nich znaczenia. Dopiero jak pokazują się na ścianach poważne rysy i ostrzegają, że może grozi katastrofa, rozpoczyna się poszukiwanie przyczyn tych niebezpiecznych zagrożeń.
Dopowiedzmy: nasze spowiedzi. Tak często nie wpływają na codzienną praktykę naszego życia, ponieważ nie odnajdujemy w procedurze sakramentalnej osobowego spotkania z Chrystusem. Tak jest od strony penitenta i też często od strony kapłana. A czemu? Bo nasza wiara w Chrystusa nie jest dostatecznie dojrzała. Jest powiedziane, że spowiedź bez żalu jest nieważna. Czy nie mówimy o tym samym? Faktycznie żałuje tylko ten, kto patrzy Chrystusowi w oczy. Czy potrafi żałować ktoś, kto naruszył paragraf moralnego kodeksu, a nawet nie bardzo wie, co powinien robić a czego robić nie wolno? Jeśli Piotr nie popatrzyłby Chrystusowi w oczy, kiedy Go prowadzono na śmierć, nie byłby Głową Kościoła, bo by nie miał żalu, który zmył jego winy, i pewnie upodobniłby się do rozpaczającego Judasza.
A proszę wziąć nasze uczestnictwo w Eucharystii. Najpierw w trudzie do niego dochodzimy, a potem zaczyna się rutyna i przyzwyczajenie. Aby tak nie było i kto pragnie, by częsta Komunia święta przemieniała jego życie w życie Tego, którego przyjmuje, musi w Niego wierzyć, musi Mu ufać, musi Go miłować. Musi wejść w głębię misterium i w tym, co widzialne, dotykalne, możliwe do oglądu, odkryć Tego, który jest Niewidzialny, który jest Obecnością, który jest Rzeczywistością, który jest Bogiem żywym – choć dla nas zawsze Duchem. To do Niego musi się człowiek zwrócić całym sobą, miłując, jak wymaga przykazanie, całym sercem, całą duszą, całym umysłem i całą mocą. Nie wystarczy mówić: idę do Komunii. Trzeba mówić: idę, aby spotkać Chrystusa, Christum Dei.
Zapraszałem przez cały rok na adorację Najświętszego Sakramentu w czwartki i sobie pomyślałem: język! tak mówili nasi przodkowie, a czemu nie powiedzieć: adoracja Chrystusa w Najświętszym Sakramencie? Ten pozornie drobny zabieg językowy pobudza do zastanowienia. Urzeczawiamy Osobę, nawet Bóg staje się często dla wielu ludzi „rzeczą”, „przedmiotem” wiary, ikoną, obrazem, który nie ma żadnego wpływu na ich życie, nie przemienia ich od środka, nie objawia w ludziach swojego życia, które jest świętością i miłością.
Aby spotkać Chrystusa w Komunii jako Boga Wszechmogącego, trzeba w Niego wierzyć. Kto chce być chrześcijaninem, tego wiara w Boga musi być wiarą w Chrystusa. Jak starotestamentalny Żyd miał świadomość stania przed obliczem Jahwe, tak chrześcijanie muszą być świadomi stania przed obliczem Chrystusa-Mesjasza, bo to znaczy „Chrystus”.
Spotkanie Jezusa Chrystusa daje więc człowiekowi wierzącemu rys egzystencjalny o charakterze dramatycznym. To spotkanie, skoro Chrystus jest Bogiem, jest spotkaniem osób, ale też jest spotkaniem w prawdzie, bez której życie nie ma sensu, jest kłamstwem, zakłamaniem. Lubimy mówić: żyć w prawdzie – ale co to znaczy? Czy można żyć w prawdzie poza Chrystusem, kiedy Chrystus jest Bogiem i Prawdą (J 14, 6)?
„Za kogo wy Mnie uważacie?” – pyta. Problem więc „wierzę, nie wierzę” staje przed każdym człowiekiem w całej ostrości. To nie byle jaki problem, jeden z katalogu problemów ludzkości. Mówiąc „w całej ostrości”, sięgamy do głębinowych warstw naszej wiary. Nie może to być tylko wiara w dogmaty, w normy moralne, w same prawdy wiary czy same przykazania – jak dla wielu ludzi na tym pułapie wszystko się kończy. To musi być wiara w Jezusa Chrystusa, „Boga z Boga, Światłość ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego” – jak wyznajemy i za chwilę to zrobimy – który „stał się Człowiekiem” i umarł na krzyżu „dla naszego zbawienia”.
Tylko taka wiara, wiara, która jest decyzją osobową w odniesieniu do Chrystusa, wiara, która jest zajęciem stanowiska wobec Chrystusa, który jest Bogiem („a wy za kogo Mnie uważacie?”), jest wyborem prawdy lub nieprawdy i urasta do centralnego zagadnienia naszego życia. To dzięki wierze człowiek zyskuje lub traci swoje życie. „Myśmy poznali, że Bóg jest Miłością – pisze św. Jan Ewangelista – i uwierzyliśmy miłości, jaką Bóg ma ku nam” (por. 1 J 4, 16). Wierzyć w Chrystusa to uwierzyć miłości Chrystusa i w konsekwencji przyjąć wszystkie Jego wymagania, nawet te, które są dla nas trudne i niezrozumiałe. Właśnie w prawdzie i miłości Chrystusa odkryć ich łatwość i przydatność dla codziennego życia.
Dotykamy oto problemu, chyba można powiedzieć bez patosu, centralnego w naszym życiu. I pytamy: jak przekształcać wciąż wiarę zewnętrzną, fasadową, zwyczajną, zrutynizowaną, grzeszną, a więc zarażoną niewiarą i niewiernością, wiarę zdradzającą (co za paradoks!) – jak przekształcać ją w wiarę żywą, gorliwą i tętniącą miłością. W taką, która jest spotkaniem z Chrystusem na sposób spotkania przyjaciela z przyjacielem (por. Wj 33, 11).
Prorok Zachariasz w swojej wizji, którą przed chwilą tutaj usłyszeliśmy, ukazuje nam kierunek poszukiwań. Mówi, że trzeba „patrzeć na Tego, którego przebili, i boleć nad Nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać nad Nim, jak się płacze nad pierworodnym” (Za 12, 10). Ilu ludzi usłyszało z tego Wizerunku, nawet i w tym naszym kościele, gdzie Wizerunek jest tak wyeksponowany[1], pouczenie dla pełnej, dojrzałej wiary. Św. Jan Ewangelista odwołał się w swoim opisie ukrzyżowania do przebitego serca, z którego „wypłynęła krew i woda” (J 19, 34), sakramenty Chrystusa dla kształtowania wiary ludzi żyjących w Kościele. „Mówię to – kończy swój opis – abyście uwierzyli” (por. J 19, 35).
Aby wyznać z wiarą – która ocala, zbawia, przeprowadza przez próg śmierci do życia wiekuistego – żeby wyznać z wiarą, że Jezus Chrystus jest Bogiem, trzeba za Nim tęsknić (parafraza śpiewanego dzisiaj Psalmu), trzeba Go szukać, a odnalazłszy w Eucharystii, bo tu jest ze swoim przebitym i miłującym wciąż sercem, „patrzeć na Tego, którego przebodli”, wpatrywać się. A kiedy pragnienie nasze spotyka Jego pragnienie, bo On też nas pragnie, na krzyżu to powiedział (J 19, 28) i to trwa w Eucharystii – wtedy iść ku Niemu. Iść, jak Abraham zawołany z zewnątrz poszedł za Głosem do ziemi obiecanej (ojciec wiary wszystkich wierzących, o którym często słyszymy w tekstach liturgicznych), ufając, że Słowo, które stało się Ciałem i zamieszkało wśród nas, i jest – przemieni nas i naszą wiarę w widzenie tego, co niewidzialne. Bo kiedyś w momencie śmierci zobaczymy Go takim, jakim jest, już nie wiarą, tylko „wizją uszczęśliwiającą”, która jest przemienioną do końca wiarą w Boga żywego.
A teraz nasza wiara w Jezusa Chrystusa obowiązuje do cierpliwości i wierności w spełnianiu wymagań, które stawia żywy Bóg, Jezus Chrystus, według tego sposobu, jak praktykowali realizację tych wymagań święci. Pamiętajmy: kiedy jesteśmy na Mszy i słyszymy, jak kapłan woła: „oto wielka tajemnica wiary”, zajmujmy stanowisko nie tylko słowami i nie tylko wyznając wiarę „w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa i w to, że przyjdzie na Sąd”, ale wiarę, że jest z nami i że Go można tu spotkać.
Jak człowiek spotyka człowieka – w taki sposób spotkać Boga.
(1986)
[1] W kościele św. Marka Ewangelisty w Krakowie, w którym głosiłem te homilie, umieszczony jest w nastawie głównego ołtarza wielki drewniany Krucyfiks, wspaniałe gotyckie dzieło sztuki, piętnastowieczna rzeźba Chrystusa ukrzyżowanego.
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz