Pierwsze czytanie: 2 Krl 4, 8 11.14 16
Drugie czytanie: Rz 6, 3 4.8 11
Ewangelia: Mt 10, 37 42
homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Dla wielu ludzi wierzących wakacje są jakby poszerzonymi rekolekcjami. Odpoczywają, aby z nowym zapałem i nowymi siłami podjąć następny odcinek drogi. Ale też, można tak powiedzieć, nadrabiają zaległości w zakresie spraw najważniejszych. Więcej lektury, też – a może głównie – religijnej, więcej refleksji, więcej modlitwy. Potężna mowa przyrody, bezmiar morza, bezkres gór, wspaniałość nieba i cisza ostatnich mateczników leśnych pozwalają na postawienie z całą ostrością pytań, które nosimy w sobie chyba wszyscy w zapleczu świadomości.
Ilu z nas – powiedzmy sobie prawdę – gnębi poczucie daremności ludzkich poczynań, kiedy rozmazują się nam nie tylko świeckie, ale także eschatologiczne nadzieje. Ilu ludzi porusza się jakby w próżni, pytając, jaki ma sens ta cała krzątanina nazywana życiem. Nie chodzi w tym pytaniu już tylko o uświadomienie sobie kruchości życia i jego przemijania. Ale podtekstem takiego pytania jest lęk przed bezcelowością.
A nie powstaje on pod presją li tylko wydarzeń przejściowych. Historia, o której mówimy, że jest nauczycielką życia, nie jest czytana dziesięcioleciami, nawet nie stuleciami. Przez dystans tysiącleci patrzymy na to, co się tworzy dzisiaj. Bez tego dystansu to, co czynimy, też nie ma sensu.
Przeraża czasem ludzi jakaś ciemność, którą by można nazwać kosmiczną daremnością, tak bliską absurdalnego determinizmu, który wyraża tu i ówdzie jakiś nowo zrodzony filozof, powtarzający, że oparł się na „trwałym fundamencie niezachwianej rozpaczy”. Ale my żyjemy w świecie, który nas wciąż bombarduje swoimi impulsami, swoją inspiracją, właśnie swoim często absurdem i swoją rozpaczą, i dążeniem donikąd. Właśnie, między innymi ta szybkość dokonywanych przemian w świecie, dominanta nauk technicznych i cywilizacji technicznej, która przytłacza wizję humanistyczną a także ogranicza wizję religijną, idąca w parze postępująca ignorancja religijna ze wzrastającym popytem na „fikcję naukową”, tak popularną – na pewno pobudza nas do stawiania w ostrym świetle takich „wakacyjnych”, jak powiedziałem, pytań. Ale nie można dawać na nie odpowiedzi ludzkich tylko. Biada chrześcijanom, którzy odpowiadają tylko po ludzku!
My mamy więcej światła, dlatego musimy strzec się, żyjąc wśród świata, zagrożenia absurdem i wyzwalać się z jego straszliwej niewoli. Ale i więcej: pomóc tym, którzy nie potrafią wyjść z absurdu i rozpaczy. Ile będzie czasem takich rozmów, kiedy usiądziemy nad brzegiem morza czy na kamieniu na górskim szlaku i będziemy mówić to, co wiemy, „zdawać sprawę z nadziei, która nas ożywia” (por. 1 P 3, 15), właśnie tym ludziom, którzy naprawdę nie wiedzą. Nie wiedzą, co czynią, nie wiedzą, dokąd idą.
Ktoś mi niedawno powiedział, że największym niebezpieczeństwem oglądania telewizji nie jest fatalna jej treść. Ono tkwi w nas. Tracimy często całe godziny w oczekiwaniu czegoś, co wreszcie będzie „tym, co ma być”. I co? W rezultacie to coś nigdy nie nadchodzi. I nawet więcej: to nigdy nie przyjdzie. Można „czekać na Godota” przez całe dziesięciolecia i stulecia. I tak może być z całym życiem: tak się patrzyć, jak zwierzę zahipnotyzowane wzrokiem węża, i nie drgnąć. Iluż ludzi w oczekiwaniu tego czegoś, co może przyjść, nie rozumie tego, co jest, co już jest.
Właśnie teraz na tym tle – otwieramy dzisiejszą Ewangelię – jak przedziwnie brzmią te słowa Chrystusa: „Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je znajdzie” (Mt 10, 39). To zdanie trzeba przeczytać w najbliższym kontekście. Tworzą je dwa słowa. Pierwsze słowo: „bardziej”. „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 37). Najbardziej trzeba miłować tylko Boga. Jeśli nie chce człowiek, by mu się wszystko poplątało i wszystko doprowadziło do absurdu i bezsensu, i bezcelu, musi najbardziej miłować tylko Boga – a w Nim wszystko. Drugi wyraz to „z mego powodu”. „Kto straci swe życie z mego powodu, ten je znajdzie” (Mt 10, 39b). Ilu ludzi traci życie nie z powodu Chrystusa, i zdrowie, i siły nie z powodu Chrystusa. A później się frustrują, myśląc, że tracili tak jak trzeba.
Tylko miłość Chrystusa może być motywem przezwyciężającym bezcelowość życia i tylko w Chrystusie jest tchnąca dynamizmem moc nadziei. Miłość Chrystusa do mnie i moja do Niego, miłość Chrystusa do nas (tym samym muszę te relacje też powiązać!) i nasza do Niego, a „przez Niego i w Nim, i z Nim” miłowanie wszystkiego. Ta miłość jest owocem przyjęcia Chrystusa.
Jak wyraźnie to widać w obrzędzie mszalnego rozdawania Komunii! Rozdaje się Chrystusa, aby Go przyjąć. Albo zostać na boku i szukać swojej drogi i swoich rozwiązań, a później mieć pretensje do wszystkich i do wszystkiego. Bo bez Chrystusa nie ma rozwiązań: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5). Próbujcie. Kto czyta historię, widzi, jak próbowali. Próbują i będą próbować. I zamiast stworzenia raju wpychają w piekło. Tylko dzięki miłości Chrystusa i jej mocą przezwyciężamy bezsens, bezcelowość, rozpacz – i odkrywamy sens, cel i nadzieję. A tym samym wolność, jako najwyższy dar Boga.
Kiedy wyznajemy, że Bóg jest w nas i że „dla nas i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem”, to również pełni radości stwierdzamy, że w Nim jesteśmy wolni. W Chrystusie otrzymujemy możność życia w szczególnej bliskości z Ojcem, z Bogiem, bez ograniczeń, jakie nakłada na nas grzech czy groźba śmierci, czy cokolwiek. Dzisiaj św. Paweł nam to przypomina: przyjmując „chrzest zanurzający nas w śmierć Chrystusa (ale kto żyje cały czas świadomością, że to się w nim już dokonało?), zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” (Rz 6, 4). Apeluje Paweł: „Tak i wy rozumiejcie (do Rzymian pisze), że umarliście dla grzechu, żyjecie zaś dla Boga w Chrystusie Jezusie” (Rz 6, 11).
Mieć nowe życie w Chrystusie Jezusie, które ma cel, które ma sens, tym samym nadzieję przeciw bezsensowi, bezcelowi, beznadziejności. Mieć to życie! Mieć świadomość jego posiadania i strzec je jak skarbu, jak nam przypomniała tegoroczna Wielkanoc – rekolekcje, święte Paschalne Triduum – kiedy po odpuszczeniu grzechów w konfesjonale wołaliśmy: Wesoły nam dziś dzień nastał! (Ilu wołało, żeby natychmiast, pojutrze zapomnieć o tym. I dalej być gnębionym przez poczucie daremności ludzkich poczynań).
Otóż mieć tę świadomość i stawać się coraz bardziej jedno z Chrystusem przez Eucharystię. Wchodzić dzięki temu w te warstwy, gdzie bez ograniczeń można praktykować ową wyższą możliwość korzystania z wolności – w Duchu Świętym, w Duchu Chrystusa. Dlatego dzisiaj słyszymy: „Kto przyjmuje apostoła, przyjmuje Chrystusa, a kto przyjmuje Chrystusa, przyjmuje Ojca, który Go posłał” (śpiew przed Ewangelią). W jakie warstwy można zanurzyć się wtedy, kiedy zaczynamy od chrztu poprzez Eucharystię wchodzić jakby po drabinie – jak mówili średniowieczni mędrcy czytający dobrze Ewangelię – do samego wnętrza Boga.
Te refleksje były też bliskie Norwidowi. Był on zdania, że posiadanie i realizacja celu jest przesłanką wolności, podobnie jak brak celu w życiu określa stan niewoli. Niesłychanie ważne zdanie! To w nas jest wolność lub niewola. Celowe postępowanie człowieka zaś funkcjonuje jako kryterium wolności. „Bo wolność?... – pyta poeta – jest to celem przetrawienie doczesnej formy. Oto wyzwolenie!...”1. W Królestwie, jednym z arcydzieł poezji filozoficznej, Norwid pisze: „Nie niewola ni wolność są w stanie / uszczęśliwić cię... nie! – tyś osobą: / udziałem twym – więcej!... panowanie / nad wszystkim na świecie, i nad sobą”2.
Wróćmy do słów Chrystusa: „Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je znajdzie. Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”.
Podsumujmy. Sensem naszego życia jest pełna odważnej ufności wiara w Jezusa Chrystusa Syna Bożego. Celem naszego życia – kres, do którego zdążamy i jesteśmy ukierunkowani, i idziemy – jest naśladowanie Chrystusa, Syna Bożego, który stał się Sługą, ale czyniącym miłość. Co za sługa, który miłuje? To król. A kto jest królem bez miłości, ten sługą. Jak więc żyć nam, uczniom Chrystusa, zanurzonym w absurd tego świata? Poznawać nasz sens: Jezusa Chrystusa. To Ewangelia: „Kto przyjmuje proroka, nagrodę proroka otrzyma” (Mt 10, 41). Po wtóre, jednoczyć się z Chrystusem, mieć coraz więcej Jego miłości, Jego radości, Jego sensu, Jego pokoju – który trzeba dawać temu światu. To Eucharystia: „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody” (Mt 42).
Jest sens, jest cel? Podawać kubek wody, uczyć ortografii, uczyć gramatyki, uczyć tego wszystkiego, co czynimy w imię prawdy, dobra i piękna – w Chrystusie, z Chrystusem i przez Chrystusa.
(1984)
1 Cyprian Kamil Norwid, Niewola I; w: Cyprian Norwid, Pisma wszystkie, dz. cyt., t. 3, s. 377.
2 Cyprian Kamil Norwid, Królestwo; w: Cyprian Norwid, Pisma wszystkie, dz. cyt., t. 2, s. 64.
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz