ROK A

 

Pierwsze czytanie: 1 Krl 19, 9.11‑13

                                                                                                                     Drugie czytanie: Rz 9, 1‑5

                                                                                                                     Ewangelia: Mt 14, 22‑33

19 NIEDZIELA ZWYKŁA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

12 sierpnia 2023

Niedziela, każda niedziela, jest dlatego uprzywilejowanym dniem tygodnia, że wspominając pamiątkę zmartwychwstania Chrystusa przeznaczamy czas na sprawy z Bogiem. (Chwila milczenia). Zatrzymałem się, bo ileż by tu można było od razu rozrachunków robić. Bo nie wszyscy ten czas poświęcają na sprawy z Bogiem.

            Ale ci, którzy wiedzą o tym, jaki jest związek niedzieli ze zmartwychwstaniem, gromadzą się każdej niedzieli, aby uczestniczyć w sakramentalnym uobecnianiu Paschy. Słuchamy słów Boga, jednoczymy się z Jego życiem przez przyjęcie Komunii, czy sumując to wszystko, po prostu spotykamy Boga, aby On był życiem naszego życia. Są ludzie, którzy rozszerzają to spotkanie poza spotkanie w świątyni – to też specjalne, wielkie zagadnienie programu chrześcijańskiego spędzania niedzieli.

            Podobny jest w swej strukturze nasz zwyczajny dzień, codzienność. Pomimo, że ilościowo przeważają w nim sprawy z ludźmi, wiemy, że ich jakość zależy od prawidłowego ustosunkowania się do Tego, dla którego wszystko żyje (Kol 1, 16‑17). Od tego niedzielnego spotkania zależy cały nasz tydzień. Są tacy, którzy rozumieją, czym jest w życiu chrześcijańskim codzienna Msza święta – jest takich, Bogu dzięki, wielu. Są też tacy, którzy przesycają godziny codzienności modlitwą. Robią to też zależnie od tego, jak pojmują tę trudną sztukę, jaką jest modlitwa.

            Jedni, minimaliści – tak ich nazwijmy – zaledwie pozostają wierni obowiązkowi pacierza. Ileż tu, u wielu, pośpiechu, rutyny, powierzchowności, wynikających z różnych przyczyn, których tu nie sposób analizować. Norwid przestrzegał[1]: „Strzeż się tych modlitw, co są jak zaklęcia, przeto ich słudzy nie wniebowstąpienia oczekiwają, ale w niebo-wzięcia...” W niebo wstępowanie jest trudem, u Chrystusa okupionym śmiercią i cierpieniem. Tak jest z modlitwą. W pojęciu „w niebo wzięcia” jest jak gdyby ruch zagarniania: oczekiwanie na bierne porwanie do nieba. Inni, mając ustalony czas: rano i wieczór, już nie walczą o czas na modlitwę (poważna walka, wielu z nas wie, co to znaczy „wyrąbać czas na modlitwę”, jak mówimy), a więc, mając ustalone terminy modlitwy, mogą troszczyć się o jej jakość. Wiedzą, że sprawą najistotniejszą jest świadomość obecności Partnera, Boga. A więc rozpoczynając modlitwę, stawiają się (jak nas uczyli nasi ojcowie we wierze) w obecności Boga: „Jesteś!” – pierwsze słowo modlitwy. – Ja jestem przed Tobą, zacznijmy dialog...

            Jeszcze inni – właśnie, najłatwiej jest tym, którzy żyją w stanie łaski – znając z doświadczenia obecność Chrystusa we wnętrzu serca ludzkiego, mogą rozprzestrzenić, jak byśmy powiedzieli, obyczaj modlitwy, rozciągnąć go w czasie. Nie tylko ten jeden moment rano i wieczór, a przez cały dzień życie pogańskie, a wszystko, co Boże, wzięte poza nawias. Co więcej, ci ludzie, którzy są świadomi obecności Boga w duszy, mają możność doświadczania przyjaznego kontaktu z Obecnym, przekraczającego zrutynizowany rytuał modlitw obowiązkowych, które bardzo często człowieka męczą i odrzuca je jak ugniatający pancerz.

            Właśnie dzisiejsze czytania mszalne mówią wiele na temat naszej sprawy z Bogiem, a ściślej mówiąc, jednego jej aspektu: naszej modlitwy. Oto odsłaniają się przed nami dwa obrazy; kto uważnie słuchał czytań, już ma te obrazy przed oczami i dzięki temu przybliża się problem w wersji tak nam zwyczajnej, lubimy patrzeć na obrazy. Bóg Starego Testamentu jawi się w scenerii wysokiej góry, co wskazuje na wzniosłość tej czynności, jaką jest modlitwa. Bóg przemawia jak „szmer łagodnego powiewu” (1 Krl 19, 12); ile trzeba uciszenia, milczenia, żeby usłyszeć głos Tego, który Jest i domaga się interakcji. Bóg Nowego Testamentu, Chrystus, jawi się w scenerii jeziora, wielkiej tafli wody kryjącej tajemnicę, co wskazuje na głębię tej czynności. Ale przy wnikliwym wczytywaniu się w teksty można uchwycić szczegóły tych wymiarów, tym samym jeszcze bardziej poznać tajemnicę modlitwy – chyba najtrudniejszej czynności, wobec której staje człowiek.

            Oto Bóg przynosi na spotkanie z człowiekiem zbawienie, ale wymaga od niego czci (pierwszy akt interakcji). Pragnie go uświęcić, domagając się w zamian kultu, to znaczy wyznania wiary, zaufania i miłości. Słowo głoszone ma wzbudzić ufność, zawierzenie. Dawane przez Boga człowiekowi szczęście ma zaowocować: ofiara Chrystusa złożona w czasie Mszy, ukazana w oprawie wielkiej Modlitwy eucharystycznej, domaga się ducha ofiary od uczestników. To jest przedpole modlitwy, bez tego człowiek nie wie, o co chodzi w modlitwie, bełkocze słowa bez treści. I dlatego fundamentem wszystkiego w modlitwie jest: Boży dar  przyjąć.  A więc nie tylko wołać i krzyczeć, nie tylko monologować, ale otworzyć serce, oczyścić serce i przyjąć słowo, które On  do mnie  kieruje, strzec tego słowa, rozwijać je w sobie, nim żyć i rozdawać to, co się otrzymało w darze.

            Jak wspaniale dzisiaj Psalmista ujął ten dwutakt: „Łaska i wierność spotkają się ze sobą, ucałują się sprawiedliwość i pokój. Wierność z ziemi wyrośnie, a sprawiedliwość spojrzy z nieba. Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg” (Psalm responsoryjny). To jest kontekst, w którym słowa coś znaczą. Tak jak w naszym życiu ludzkim: ile jest deklaracji, ile paktów – ile pustych słów, bo nie mają kontekstu, nie mają zakorzenienia. Jest pustosłowie. Pustosłowie między ludźmi jest straszne, ale pustosłowie wobec Boga jest dramatem. Prowadzi do katastrofy religii, do atrofii zmysłu religijnego. Owo wtórne pogaństwo, którego jesteśmy świadkami, wynika najczęściej z zabicia obyczaju modlitwy.

            Oto sprawa, która dzisiaj staje nam przed oczami. Ale jeszcze jest jedna rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę. Właśnie temu podkreśleniu tak ustawionej relacji człowieka do Boga, relacji modlitwy, służy obraz naszkicowany przez św. Mateusza. Proszę przypomnieć sobie opis ewangeliczny: Jezus chodzi po jeziorze. Otóż dominanta tego opowiadania jest w epilogu. Pan Jezus po nocnej modlitwie idzie po falach ku uczniom, którzy zbliżają się do drugiego brzegu, wzywa Piotra, Piotr idzie, zaczyna tonąć: „Panie, ratuj mnie, bo ginę!” (por. Mt 14, 30). I wtedy[2] uciszył Jezus morze, uczynił fale twardą drogą, Piotr przypadł do nóg Pańskich i mówi: „Prawdziwie Ty jesteś Synem Bożym” (por. Mt 14, 33).

            Moi drodzy, to jest puenta problemu modlitwy. Wyznanie wiary w Syna Bożego, Obecnego, Partnera naszego spotkania tworzy możliwość wejścia z Nim wautentyczny, prawdziwy kontakt. Tutaj spotyka się Jego łaska, Jego dar, dar Jego obecności z naszą obecnością. Jak to mówimy, cor ad cor loquitur, serce mówi do serca, jesteśmy blisko siebie.

            O co chodzi w takim przedstawieniu sprawy, odczytujemy już nie z nauczania Chrystusa, choć wiele mówił o modlitwie – pamiętamy scenę, kiedy uczniowie przyszli i powiedzieli: „Panie, naucz nas modlić się” (Łk 11, 1) – ale z  Jego  modlitwy. Dziś mamy jedną krótką wzmiankę, ale niezwykle fascynującą poprzez jej tajemniczość: Jezus „wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał” (Mt 14, 23). Zadaliśmy sobie kiedyś pytanie, chcąc nauczyć się modlitwy: jak Jezus się modlił? jak wyglądała modlitwa Jezusa?

            Nie ulega wątpliwości, że był to czas poświęcony na bycie z Ojcem, na pełne miłości i milczenia ciche zjednoczenie z Tym, który jest Ojcem Jezusa Chrystusa. Ale nie tylko. Modlitwa Jezusa (wiemy to z innych kart Ewangelii) wiąże się ściśle z Jego misją zbawczą i kształtowaniem uczniów. Jezus omawia z Ojcem swoje dzieło zbawcze, formację swoich uczniów, Jezus omawia z Ojcem program realizacji swego posłannictwa. Widać to w chwili męki. Znamy te teksty na pamięć, kiedy w Ogrojcu, leżąc twarzą na kamieniu, mówi, wpatrzony w tę wizję, jaką Mu przed oczyma rysuje Ojciec: „Ojcze, oddal ode Mnie ten kielich – w tej wizji był krzyż, męka – ale nie moja, lecz Twoja wola niech się spełni” (por. Mt 26, 39). To samo było na Golgocie.

            Ale tu jest też dla nas światło: taka modlitwa jest wysłuchana w sposób niezwykły! Autor Listu do Hebrajczyków właśnie tak, w jednym zdaniu ujął to zagadnienie, które tutaj wam przybliżam: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił (Jezus) gorące prośby do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5, 7). Paradoks? Wysłuchany? „Oddal ten kielich” (por. Mk 14, 36). Przybili do krzyża, zniszczyli, zabili...

            A jednak został wysłuchany! Otóż, moi drodzy, dar  zmartwychwstania  jest odpowiedzią na modlitwę Boga‑Człowieka, ogołoconego w cierpieniu i bólu swojego dialogu z Ojcem, jak kiedyś Hiob, który siedząc „na gnoju” (Hi 2, 8), swoją sprawę z Bogiem w bólu rozważał i dyskutował, i nawet kłócił się z Bogiem. W Chrystusie, w Chrystusie‑Człowieku, w Bogu‑Człowieku umęczonym i zmartwychwstałym wołają wszyscy ludzie, my wszyscy (po to jesteśmy dzisiaj w kościele) wołamy do Boga „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”, aby w Nim każdy z nas mógł otrzymać coś największego, coś co przerasta te wszystkie nasze partykularne prośby, te skargi i jęki w kruchtach kościelnych: dar zmartwychwstania, w którym mieszczą się wszystkie dary! Jak śmierć zabiera wszystko, tak zmartwychwstanie wszystko daje człowiekowi.

            Mamy przyjść, z czystym sercem złożyć nasz dar, aby  przyjąć  dar Boga, Jezusa Chrystusa, dawany nam w Eucharystii. Przyjąć, naszą cząstkę dając, Jego dar. „Łaska i wierność spotykają się ze sobą” (Psalm responsoryjny). I w tym darze otrzymujemy rzecz tak istotną dla naszego życia: określenie sensu życia, określenie naszego posłannictwa życiowego, naszego zadania, apostolski konkret odpowiedzialności za świat (użyję wielkich słów, ale właśnie nad tym radzi w Rzymie Synod Biskupów[3]), która tak często jest też pustym słowem w ustach chrześcijan. Czemu pogaństwo się rozprzestrzenia? Bo rodzice, chrzcząc dzieci, nie dają im świadomości wiary, nie budzą odpowiedzialności za to, że się jest chrześcijaninem. Teraz będzie nam łatwiej zrozumieć, dlaczego w niedzielę gromadzimy się na sprawowanie Eucharystii: to jest nie tylko udział w ofierze Chrystusa, ale to jest także udział w modlitwie Chrystusa!

            Wołając Gloria, wołając Sanctus, wołając Agnus Dei, wsłuchując się w słowa wielkiej Modlitwy Eucharystycznej i przyjmując Ciało Chrystusa, modlimy się w Jego imię i w Jego imię zostajemy  już  wysłuchani! „Przez Chrystusa, Pana naszego” – tak kończymy wszystkie modlitwy, i w Jego imieniu zaczynamy każdą nową, aby zacząć życie poza kościołem i zrozumieć nasze życiowe posłannictwo: „Idźcie w pokoju Chrystusa”, kończy ksiądz mszalną modlitwę. Jakaż tu głębia, jakież tu bogactwo, jakież tu nowe perspektywy dla naszej modlitwy!

            Właśnie. W Wieczerniku niedzielnym – to, co w tej chwili tu czynimy – Chrystus uobecnia mękę i zmartwychwstanie i daje nam możliwość wejścia w ten wielki dramat, który kończy się zwycięstwem. Ale w Wieczerniku wielkoczwartkowym, zanim uobecnił w Eucharystii dla ludzi swoją Paschę, nakazał modlić się w swoje imię! A modlitwa w Jego imię to nie wymawianie słów: „w imię Chrystusa”, ale pragnienie tego, czego chce Jezus.

            Formuły modlitewne są potrzebne, ale jeśli będziemy je zgłębiać, to zobaczymy, że wszystkie krążą dokoła tego, o czym mówię. Proszę wziąć „Ojcze nasz” – jaka jest treść tej modlitwy? a istota? Aby człowiek, powtarzając te słowa, właśnie zwłaszcza te, których nas nauczył Jezus Chrystus, wszedł w pragnienie tego, czego chce Chrystus: „bądź wola Twoja, przyjdź królestwo Twoje, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, nie wódź nas na pokuszenie, zbaw nas od złego”.

            Otóż ta wola Boga wyraża się w posłannictwie Chrystusa, polegającym na tym, żeby Jego jedność z Ojcem stawała się coraz bardziej fundamentem jedności powołanych przez Niego. Miłość ma przenikać każdą naszą modlitwę. Miłość Boga i ludzi. Przyjęcie tak rozumianej woli Boga jest istotą praktyki modlitwy, która powinna być życiem naszego życia. Praktyka ta inaczej wygląda u małżonków czy narzeczonych przygotowujących się do małżeństwa, inaczej modlą się rodzice, którzy modlitewną troską otaczają swoje dzieci. Inna jest modlitwa kapłana, diakona, katechety. Inna ludzi na stanowiskach odpowiedzialnych, kierowniczych, modlitwa rządców. Inaczej kształtuje się modlitwa poddanych, modlitwa ludzi bogatych, biednych, chorych, zdrowych... Ileż tu wariantów, ile tu możliwości zmian! Każdy stoi w innej relacji do Boga.

            I widać dopiero teraz (kończę te refleksje), czym jest niedzielna Msza, nie tylko odstana, nie tylko wysłuchana w czcigodnych formułach, ale przeżyta do dna: z oczyszczonym sercem wstąpienie na „górę”, zajechanie na głębię „jeziora”, spotkanie żywego Boga w Eucharystii, w Komunii po to, by się spotkały „łaska i wierność”. I tworzy się autentyczne chrześcijaństwo, które jest, jak Chrystus tyle razy mówił, solą dla świata i jego światłem (Mt 5, 13‑16).

(1987)

 


   [1] Cyprian Kamil Norwid, Teofilowi, w. 29-31; w: Cyprian Norwid, Pisma wszystkie, dz. cyt., t. 1, s. 233.

   [2] Licentia homiletica vel praedicatoria pozwoliła mi tu na dokonanie swobodnej adaptacji tekstu ewangelicznego: w rzeczywistości Jezus uciszył jezioro dopiero wtedy, gdy znalazł się z Piotrem w łodzi, Piotr przypadł Mu do nóg w innej sytuacji (Łk 5, 8), a słowa „Prawdziwie jesteś Synem Bożym” wypowiedzieli „ci, którzy byli w łodzi” (Mt 14, 33).

   [3] Owocem Synodu Biskupów w roku 1987 była adhortacja apostolska Christifideles laici, podpisana przez Jana Pawła II w uroczystość Świętej Rodziny 30 grudnia 1988 roku.

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz