06 kwietnia 2024

z homilii bpa Wacaława Świerzawskiego

 2 NIEDZIELA WIELKANOCNA (BIAŁA)
 czyli 
NIEDZIELA MIŁOSIERDZIA BOŻEGO

Pierwsze czytanie: Dz 4, 32-35

Drugie czytanie: 1 J 5, 16

Ewangelia: J 20, 19-31

„Oto dzień, który Pan uczynił, radujmy się w nim i weselmy. Alleluja”. To zdanie, które Kościół uroczyście proklamuje w wielką i doroczną uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, na końcu Wielkiego Tygodnia, w Niedzielę Wielkanocną, rozbrzmiewało przez całą oktawę, czyli przez ten drugi Wielki Tydzień, ale już po świętowaniu Wielkanocy. I dzisiaj także. Kto z was obcuje z tekstami liturgicznymi, zwłaszcza z Liturgią uświęcenia czasu, zauważył, że dziś ten wątek rozbrzmiewa jeszcze raz: „Oto jest dzień, który Pan uczynił, radujmy się w nim i weselmy”. Po prostu – Wielkanoc trwa. Nazwa dzisiejszej niedzieli jest też: druga Niedziela Wielkanocy, Dominica secunda Paschae.

Ale dzisiejsza niedziela, po łacinie Dominica in albis in octava Paschae, to także Niedziela Biała. Bo nowo ochrzczeni, którzy nosili przez cały tydzień białe szaty włożone podczas chrztu w Wielką Sobotę, dzisiaj zdejmowali je, wyrażając tym samym zakończenie Święta, clausum Paschae. Biała szata jest bowiem symbolem wejścia w Dzień Ósmy. Już tłumaczyliśmy, co to znaczy, ale jeszcze dziś poświęcimy temu kilka chwil.

Tak więc, jak Niedziela Zmartwychwstania jest dniem ósmym po Palmowej, wraz z bogatą treścią, jaką wyraża ta liczba osiem, tak też cały miniony tydzień, z ósmym dniem dzisiejszym, ma za zadanie mocno wyakcentować prawdę, którą wyraził w lapidarnym skrócie święty Augustyn w zakończeniu swego wielkiego dzieła O Państwie Bożym: „Ten dzień nie skończy się wieczorem, ale będzie dniem Pańskim i jakby ósmym, wiecznym już dniem, jako że uświęcona zmartwychwstaniem Chrystusa niedziela jest proroczym obrazem wiecznego odpoczynku, nie tylko ducha, lecz i ciała. Wtedy więc będziemy odpoczywali i oglądali, będziemy oglądali i miłowali, będziemy miłowali i wychwalali. Oto co będzie na końcu, ale bez końca. I jakiż inny jest nasz cel, jeśli nie dojście do królestwa, w którym nie ma żadnego końca”.

Dzisiejsza niedziela, niedziela zakończenia chrztu katechumenów, która przypomina nam nasz chrzest – wspomnieliśmy go, żegnając się wodą święconą – jest nawiązaniem do naszej odnowy. Cały Wielki Post z rekolekcjami, z przeżyciem Wielkiego Tygodnia przypominał nam, że Chrystus, który umarł i zmartwychwstał dwa tysiące lat temu, jest naszą Paschą, a my mamy w Nim zakorzenić się i mamy żyć Jego życiem. „Chrystus został złożony w ofierze jako nasza Pascha” (1 Kor 5, 7). Tak więc to, co się w nas dokonało przez chrzest, przez bierzmowanie, przez przyjęcie Komunii świętej eucharystycznej i wciąż się dokonuje – jest rzeczywistością wieczną. „Umarliśmy – powiedział święty Paweł – i życie nasze jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (por. Kol 3, 3).

Moi drodzy, to jest właśnie ta cecha specyficzna, która stanowi o absolutnej inności chrześcijaństwa, ale też o radykalnej absolutności chrześcijaństwa: mówi, że wszystkie inne religie nie są pełne. W żadnej religii Bóg ani prorok Boga, ani nikt nie umarł i nie zmartwychwstał. A nasze życie ma dzięki zmartwychwstaniu Chrystusa i sakramentom, zwłaszcza Eucharystii, niezwykłą głębię: niesiemy w sobie Boga! Dzisiaj po Komunii usłyszymy taką modlitwę: „Wszechmogący Boże, spraw, aby działanie wielkanocnego Sakramentu, któryśmy przyjęli, nieustannie trwało w naszych duszach”.

Nieustannie trwało! Co ma trwać nieustannie w naszych duszach, kiedy skończy się splendor Święta? Właśnie przede wszystkim owo zjednoczenie z Chrystusem, z Jego Osobą, z Jego dziełem. Umarł i zmartwychwstał – a my jesteśmy uczestnikami Jego śmierci i Jego zmartwychwstania.

Właśnie to dokonało się po raz pierwszy na chrzcie, kiedy otrzymaliśmy, jak mówi nam wiara, sakrament dający «charakter», to znaczy jakby pieczęć wyrytą na naszym wnętrzu, i dzięki temu jest w nas „instrument” mogący przyjąć dar Boga, łaskę. To jest to, co w nas nieustannie ma trwać. To jest ta szata biała, którą po chrzcie zdejmujemy z zewnątrz, ale wewnątrz nas jest. Mówimy czasem językiem metaforycznym: szata łaski (por. Mt 22, 11-12), przyoblekliśmy się w Chrystusa (Rz 13, 14; Ga 3, 27; Ef 4, 24).

I jeśli tę szatę mamy stale, życie nasze, myślenie nasze, czyny nasze, miłość nasza świadczy o zmartwychwstaniu Chrystusa i Jego życiu w nas. Dowody na zmartwychwstanie Chrystusa, poza dowodami życia Jego uczniów, są znikome. Mało kto kogo przekona, przedkładając mu nawet całe serie precyzyjnych dowodów, intelektualnie zwartych i zbudowanych według logiki matematycznej. Trzeba objawić w sobie promieniowanie życia zmartwychwstałego Pana.

A więc tym, co powoduje w nas owo objawienie życia, bo wpierw przyjęcie, jest wiara nasza. „Zwycięstwem (dzisiaj słyszymy), które zwycięża świat, jest nasza wiara” (por. 1 J 5, 4). Mamy wierzyć, że Jezus jest Synem Bożym. Zapowiedzianym przez proroków Starego Testamentu i w osobie Jezusa objawionym. I temu właśnie służy opowieść dzisiejsza: ukazaniu, czym jest wiara w naszym życiu.

Oto po przypomnieniu nam dorocznego Święta Wielkanocy w splendorze uroczystości, przypomina nam liturgia Kościoła opowieść o Tomaszu niewiernym. Czytając dzisiaj Ewangelię, starałem się wyakcentować właśnie tę relację pierwszego dnia do ósmego dnia. Bo to jest wielki klucz do otwierania tajemnicy naszej wiary. Pierwszego dnia, to znaczy w dzień samego zmartwychwstania, Chrystus przyszedł i powiedział: „Pokój wam” – tak jak dziś rozpoczynamy Mszę świętą; mówimy, biskup mówi: „Pokój z wami”, a kapłan: „Pan z wami”. Żeby ciągle to przypominać. Ale Tomasza „nie było razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus” (J 20, 24). Wtedy Chrystus powiedział: „Komu grzechy odpuścicie, będą odpuszczone” (por. J 20, 23).

I dopiero po ośmiu dniach – symboliczna liczba czegoś „całkiem innego”, czegoś, co jest w sferze Boga, co wtargnęło, poprzez Objawienie, w historię – ósmego dnia, kiedy uczniowie byli znowu w Wieczerniku, „wewnątrz domu i Tomasz z nimi” (J 20, 26), Chrystus przyszedł, aby nie wierzącemu empiryście pozwolić dotknąć ran przebitych rąk i nóg, i boku. Dotknął. I wtedy wypowiedział te znane nam słowa: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28). Rozeznał w Chrystusie ukrzyżowanego Pana.

Wtedy Chrystus do niego, i przez niego do wszystkich chrześcijan, powiedział te znane słowa: „Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20, 29). To jest zadanie na całe wieki chrześcijaństwa. Myśmy nie mieli tego przywileju, żeby wyjść na ulicę i spotkać chodzącego Jezusa z Nazaretu, Syna Maryi. Myśmy otrzymali wiarę poprzez przekaz sakramentalny, liturgiczny: zostaliśmy ochrzczeni, bierzmowani, spożyliśmy i spożywamy Eucharystię. A przekaz wiary jest złożony na barki Kościoła, a w nim na barki rodziców i (druga ważna sprawa) rodziców chrzestnych.

Kościół pierwotny wypracował sobie formę instytucjonalnego przekazu wiary. Utworzył instytucję katechumenatu, szkołę wiary, gdzie kompetentni katechiści przekazywali ludziom dorosłym właśnie ową świadomość faktu zmartwychwstania i wprowadzenia w życie każdego człowieka owoców zmartwychwstania, tego dynamizmu, który idzie od Chrystusa Zmartwychwstałego. Ale kiedy zmieniły się czasy i instytucja katechumenatu przestała być potrzebna (choć dzisiaj katechumenat nie tylko się odradza, ale staje się palącym zagadnieniem naszej epoki), przekazywanie wiary stało się obowiązkiem rodziców.

Mówimy dzisiaj: nastała era laikatu, ludzi świeckich. Ta era likatu jest od początków Kościoła, tylko ludzie świeccy, którym dano do ręki odpowiedzialność za przekaz wiary – rodzice i chrzestni – nie zdali, niestety, egzaminu. To dzieje się na naszych oczach: rodzice przynoszą dzieci do chrztu, chrzczą dzieci, ale później nie ukazują im, gdzie jest ten skarb. Nie potrafią ukształtować tak człowieka, żeby wiara jego była „zwycięstwem, które zwycięża świat”, by była niezwyciężona.

Iluż to ludzi, nawet dzisiaj – jest to problem bolący i palący – opuszcza ziemię ojczystą, szukając szczęścia gdzie indziej. Zrozumieli oni odpowiedzialność za Kościół i Naród na tej ziemi? Zrozumieliby, gdyby zrozumieli krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa, które się w nich dokonało. I że człowiek jest wszędzie tam odpowiedzialny za los, gdzie żyje. Nie jest to prosta sprawa. Ale chrześcijaństwo oddane w ręce ludzi nieodpowiedzialnych degeneruje się, schodzi na mielizny. I tu, moi drodzy, jest problem niezwykle delikatny i istotny. Trzeba wierzyć i wierząc wiarę przekazywać. Trzeba mieć wiarę, która „nie widzi, a wierzy” (por. J 20, 29). Trzeba mieć wiarę wierną. Trzeba mieć wiarę cierpliwą. Trzeba mieć wiarę nieustannie dojrzewającą, aż do pełni widzenia, tak, żeby „na oczy widzieć” Boga, który „jest Duchem” i „Niewidzialnym” dla oczu (J 4, 24; Hbr 11, 27).

Jak to się robi? Czy tylko księża to umieją, czy tylko katechiści, czy to tylko misjonarze to umieją? Przecież my, którzy wierzymy, w większości otrzymaliśmy wiarę od naszych rodziców. Są więc tacy, którzy potrafili przekazać nam to, co było dla nich największym skarbem.

Właśnie, rokrocznie przeżywane Święta Wielkanocne są również elementarzem dla rodziców i rodziców chrzestnych. Pokazują nam, że trzeba „iść do Jerozolimy” (por. Mk 11, 33), a potem „iść do Galilei” (por. Mk 16, 7). Trzeba iść na drogę krzyża, a potem z Chrystusem zmartwychwstałym iść dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, godzina po godzinie. To znaczy, trzeba wprowadzić nowo ochrzczonego dorosłego czy dziecko – proces wtajemniczania, religijnej inicjacji dziecka jest długotrwały – w „cierpliwość Chrystusa” (por. 2 Tes 3, 5).

Mówimy: idzie do Jerozolimy na mękę, na cierpienie. Wpatrywanie się w cierpienie Boga w Chrystusie rodzi w nas cierpliwość wiary. A więc: powoli odsłaniać przed człowiekiem wierzącym sens cierpień Chrystusa. I to uczy nas zajmować wobec przeciwności postawę cierpliwości. Chrześcijanin wie – a jak nie wie, to ma wiedzieć – że „Chrystus cierpiał i tak wszedł do chwały swojej” (por. Łk 24, 26). Wie także, że znoszenie cierpień jest współdziałaniem ze Zbawicielem. I że kto uczestniczy w cierpieniach Chrystusa, będzie też miał udział w Jego chwale.

Dlatego każdy będzie się starał za wszelką cenę mieć wzrok utkwiony w Nim. Ileż to razy mówimy wam: Bierz Biblię do ręki i czytaj. Wpatruj się w oblicze Boga, które odsłania Biblia. Ale zrób drugi krok: za wszelką cenę jednocz się z Chrystusem – to, co ci przypomina słowo Boże. Mówi wciąż to samo! Tak jak w każdej Mszy ksiądz to samo mówi, a kiedy skończy mówić, pokazuje na Chrystusa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. Przyjmij. Nie chodź po opłotkach i nie wymyślaj swojego życia na swoją miarę i według swojej ludzkiej mądrości.

„Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”. Dopiero co, w tym tygodniu, słyszeliśmy wspaniały opis wydarzenia w Emaus. „Czyż serca nasze nie pałały wtedy, gdy wyjaśniał nam Pisma i łamał Chleb?” (por. Łk 24, 32.35). Kiedy jesteś na Mszy i słyszysz słowo, i patrzysz na łamanie Chleba, znak obecnego Pana – czy serce nie zaczyna ci pałać? A jak zaczyna pałać, to znaczy, że do wiary dochodzi miłość. To miłość sprawia, że wiara twoja żyje. A jeśli przyjmujesz Eucharystię, to uczestniczysz w cierpieniu Chrystusa, w Jego krzyżu, i równocześnie uczestniczysz w Jego zmartwychwstaniu. Czyli mądrość Chrystusa i miłość Chrystusa, i myślenie Chrystusa, i czyny Chrystusa są w tobie!

Wszystko, co jest z Chrystusa, dzięki Komunii świętej jest w nas. A jeśli miłujemy Go, to i my jesteśmy z Nim.

Kto jest wierny w przyjaźni zaproponowanej przez Chrystusa, doświadcza, że ta wierność ma duszę, a duszą tej wierności jest miłość. Właśnie. Chrystus, Ten który domagał się od Tomasza i od nas wiary, równocześnie mówi: „Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w mojej miłości, tak jak Ja zachowuję przykazania Ojca i trwam w Jego miłości” (J 15, 910).

Proszę, ile konkretów! Jakie to wszystko proste i jakie to wszystko konkretnie i jednoznacznie ukierunkowane. Wiadomo, o co chodzi. Nie można powiedzieć, że nie wiem, skąd idę, dokąd idę, że nie wiem, po co żyję. Nie można tak mówić. Wiem, po co żyję, i wiem, po co cierpię. I wiem, po co niosę krzyż. Wiem, dlaczego jestem chrześcijaninem. „Wiem, Komu zawierzyłem” (por. 2 Tm 1, 12). I dlatego warunkiem wytrwania w tej wierności jest ufność. Nadzieja, która także jest karmiona wiernością – czyli miłością. I właśnie ta miłość, której dowodem jest wytrwała wierność, zapewnia ufności jej pełnię. „Nadzieja nigdy zawieść nie może” (por. Rz 5, 5), bo ona jest żarliwym wołaniem miłości spragnionej obecności Pana, który umarł i zmartwychwstał, i jest wciąż z nami.

Oto właśnie treść tego krótkiego zdania: „Błogosławieni, którzy nie widzą, a wierzą”. Rodzice, wychowawcy chrześcijańscy, rodzice chrzestni muszą doskonale sobie zdawać sprawę, co znaczy ochrzcić dziecko. Co znaczy dokonać tego wydarzenia, za które biorą pełną odpowiedzialność. A jak nie potrafią brać za nią odpowiedzialności, to nie powinni chrzcić. I Kościół w niedługim czasie będzie musiał badać tych, którzy chcą chrzcić niemowlęta. I albo sprawdzi i potwierdzi autentyczność ich wiary, albo zostawi wybór ludziom dorosłym, którymi kiedyś staną się te dzieci. Jeśli chcą wierzyć, niech wyznają wobec świata, że Chrystus zmartwychwstał i że także oni chcą żyć według zasad, które Chrystus obwieszcza wciąż nowym pokoleniom.

( rok 1988)

 

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz