ROK C


Pierwsze czytanie: Jr 38, 46.8-10
Drugie czytanie: Hbr 12, 1-4
Ewangelia:  Łk 12, 49-53

20 NIEDZIELA ZWYKŁA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

13 sierpnia 2022

Czy człowiek jest chrześcijaninem, czy nim nie jest, i to, jakim jest chrześcijaninem, wynika z jego stanowiska wobec Jezusa Chrystusa. Można więc powiedzieć, że Jezus Chrystus jest chrześcijańskim „być albo nie być”. Wymagając stanowczo wyboru za sobą lub przeciw sobie: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie” (Mt 12, 30), co w praktyce oznacza drogę wierności lub drogę grzechu, Chrystus, będąc sam sprawcą jedności, staje się też powodem rozłąki, a będąc sam pokojem, staje się przyczyną rozłamów.

Właśnie to oznaczają te niezwykle mocne słowa, jakie kieruje On do tych, którzy chcą być Jego uczniami: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51). Kto chce być prawdziwym uczniem Chrystusa, musi świadomie                 i dobrowolnie, ale i nie mniej jasno i wyraźnie, dokonać wyboru «za» Jezusem, a iść za Jezusem znaczy wierzyć Mu, ufać i miłować Go.

Iść przeciw Niemu to czynami przeczyć, to nie miłować Boga ponad wszystko, nie miłować Boga całym sercem niepodzielnym, całą duszą, całą mocą i całym umysłem – jak wyznajemy w przykazaniu. A skoro nie miłować, to nie służyć. Służyć bałwanom i służyć szatanowi. To po prostu wybierać drogę grzechu.

Kiedy więc Chrystus dzisiaj mówi nam: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął” (Łk 12, 49), wiemy, o jaki ogień tu chodzi. Nie o ten, który pali karą, ale ten, który objawia miłość. Śmierć Chrystusa na krzyżu to Jego chrzest (Łk 12, 50) „Duchem Świętym i ogniem”, jak to określił Jan Chrzciciel (Mt 3, 11). Kościół założony na krzyżu żyje odtąd tym ogniem. Zrodzony z męki, jak gdyby tworząc jedno z tym, co On tam przeżył, przeżywa tutaj  swój  chrzest. Owoc ofiary Boga-Człowieka przekazywany uczniom w Eucharystii – Ewa dawała Adamowi owoc grzechu, Jezus podaje swój owoc: swoją zbawczą mękę – zapala ich serca. Doświadczyli tego uczniowie idący do Emaus, kiedy patrzyli na łamany Chleb i wsłuchiwali się w słowa Chrystusa, który im wyjaśniał Pisma i mówił im o Zmartwychwstałym (Łk 24, 32). A w dniu Zesłania Ducha Świętego ten ogień zstąpił na uczniów zebranych razem w Wieczerniku.

Całe życie chrześcijan pozostaje więc pod znakiem tego ognia, którego symbolem jest zapalona paschalna świeca, a rzeczywistością – ofiara krzyża skondensowana w Chlebie Eucharystii. Nie jest to już ogień trawiący, ogień Bożego gniewu, ogień sądu, lecz ogień Ducha Świętego, który likwiduje rozdział istniejący między człowiekiem a Bogiem. Jak Jezus przeszedł przez mękę i śmierć do zmartwychwstania, tak Jego uczniowie, oczyszczani w tyglu cierpień, przechodzą od śmierci do życia dzięki przebywającemu w nich od chrztu Temu, który zamieszkuje ich serca po przyjęciu eucharystycznej Komunii.

Człowiek staje się – doprecyzujmy – wierny Chrystusowi, za którym się opowiedział, którego świadomie i dobrowolnie wybrał, kiedy (słowa Chrystusa) zostaje „posolony ogniem” (Mk 9, 49), ogniem sądu (w konfesjonale sami siebie wobec Boga osądzamy)              i ogniem Ducha Świętego, który otrzymujemy i w konfesjonale w sakramencie pokuty-pojednania, i w Hostii. Jeden z pisarzy wczesnochrześcijańskich, Orygenes, wkłada w usta Jezusa słowa: „Kto jest blisko Mnie, jest blisko ognia; kto zaś jest daleko ode Mnie, jest też daleko od królestwa”.

Dlatego apel Chrystusa, skierowany i wciąż kierowany do uczniów: „Ogień przyszedłem rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął” (Łk 12, 49), sięga samej istoty naszego bycia chrześcijaninem. Sięga też najgłębszych warstw wiary chrześcijańskiej to, co owo zdanie, które na pierwszy rzut oka jest tak szokujące i niezrozumiałe, dopowiada: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51).

Może po tym wstępie przekazana przez Chrystusa prawda staje się bardziej czytelna, zwłaszcza gdy dopełni ją ta sama wypowiedź Chrystusa przekazana nam w wersji św. Mateusza: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. (I teraz:) Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10, 3439). To jest w innej wersji ujęte „przykazanie największe” (Mt 22, 38), o miłowaniu Boga całym sercem i o szukaniu królestwa Bożego jako najwyższej wartości, której wszystkie inne wartości muszą być podporządkowane.

Człowiek więc, chcąc być nazwany chrześcijaninem, dokonuje decyzji «za» Jezusem przez wiarę. Właśnie dzięki wierze (co za skarb!) poznaje Jezusa na tyle, że wyznaje w Nim Chrystusa, Mesjasza, czyli Boga. I przyjmuje prymat Jego najwyższego autorytetu ponad wszystkim. Cała skala wartości ma w Nim punkt wyjścia i oparcia. A to poznanie, jakie daje wiara, polega na identyfikowaniu Jezusa z Bogiem, który jest Miłością.

Oto stoimy tu u fundamentów naszej religii. Credidimus charitati, mówi Jan – „uwierzyliśmy miłości” (1 J 4, 16). Tylko miłość jest godna wiary, czyli, jak to inaczej powiemy, jest wiarygodna, a tym samym wiara dzięki miłości jest prawdziwa, ponieważ wiara bez miłości nie przeszła jeszcze przez oczyszczający tygiel ognia. Kto nie miłuje Chrystusa, jest niewolnikiem wobec Chrystusa, nie spełnia Jego przykazań, ucieka od nich, wykrętnie je interpretuje, po swojemu zamiast po Chrystusowemu. Bo wierzy, ale nie miłuje. Nie poznał w Jezusie Chrystusie Boga. A tylko Bóg jest wiarygodny.

Iluż jest chrześcijan tak zwanych wierzących, którzy Boga nie miłują! Nie przyjmują Ciała Pańskiego «na Jego pamiątkę», łamią Jego przykazania. Czemu się tak dzieje? Ponieważ nie zapalili jeszcze w sobie „ognia” i nie dokonali jeszcze „rozłamu”: nie zerwali z grzechem           i „nie opierali się – jak nam podpowiada dzisiaj Autor Listu do Hebrajczyków – aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi” (Hbr 12, 4). Stąd nie dziwi nas, że tak jak istnieją podziały w człowieku, on sam zna je najlepiej: wierzy, ale zdradza, tak też istnieją podziały między ludźmi: i ludzie wierzą i zdradzają. Skąd są różnice wyznań, nie mówiąc już o różnicach między religiami? Obok katolików – ewangelicy, kalwini, prawosławni. Co za straszliwie skomplikowany problem! Jak podarta jednolita, całolita, całodziana szata Chrystusa! Wszyscy w imię Chrystusa, wszyscy wierzą...

Ale mówiąc najkrócej, to sposoby akcentowania poszczególnych prawd wiary stały się przyczyną różnicy wyznań i wywołały, i po dziś dzień wywołują podział i rozłam w Kościele, rozdzierając i rozdzielając to, co Bóg złączył. Jedni mówią, że najważniejszy jest akt wiary jako dar dawania siebie, inni, że ważniejsza jest treść wiary niż to, co ja czuję. A jeszcze inni są nieustępliwi wobec poszczególnych elementów wiary, wobec dogmatów. Iluż to – warto w tym miejscu zacytować słowa pisarza – upodobniło się do dzikusów, którzy rozkładają bęben na części, ażeby pochwycić jego głos. A przecież wiara nie jest wiarą w sformułowania, w słowa, w zdania, lecz sięga do Tego, Który Jest. Tomasz z Akwinu powiedział: Fides non terminatur ad enuntiabilia sed ad rem. Nie jest przedmiotem wiary suma zdań, lecz rzeczywistość. A rzeczywistością jest żywy Bóg, jest Chrystus.

Nieporozumienia i spory odwracają więc uwagę od Tego, „który nam w wierze przewodzi – jak mówi dzisiaj przepięknie Autor Listu do Hebrajczyków – i ją wydoskonala” (Hbr 12, 2). Odwracają uwagę kłótnie i spory od Jezusa Chrystusa, „Dawcy życia” (Dz 3, 15). Spory oziębiają miłość, a brak miłości sprowadza grzech, a przez grzech wchodzi w serce człowieka całkiem inny niepokój i całkiem inny rozłam niż nakazywany przez zmartwychwstałego Pana, który mówi: „Pokój wam” (Łk 24, 36; J 20, 19), ale mówi: „Przyniosłem miecz” (Mt 10, 34); wchodzi rozłam grzechu, nienawiści, rozłam czyniony przez ludzi o wygasłym ogniu Ducha Świętego.

Moi drodzy, znamy ten stan duszy. To śledzimy w życiu naszych rodzin. To śledzimy w życiu naszego narodu. To śledzimy w życiu całej ludzkości. To śledzimy w życiu każdego z nas, kiedy oddalamy się od dni żarliwych rekolekcji czy podniosłych uroczystości. Czasem przychodzi na nas to wielkie światło, ten ogień. Przypomnijmy sobie nasze przeżywanie Wielkanocy, Bożego Narodzenia, Zesłania Ducha Świętego. Iluż to po nawróceniu, po zobaczeniu „ohydy” (Ap 21, 27) swego grzechu, woła tak jak dzisiaj Psalmista: „On pochylił się nade mną i wysłuchał mego wołania. Wydobył mnie z dołu zagłady, z błotnego grzęzawiska, a stopy moje postawił na skale i umocnił moje kroki” (Psalm responsoryjny). Skałą dla naszych nóg i mocą dla naszych kroków jest wiara w Jezusa Chrystusa.

Wierzyć w Chrystusa znaczy opierać na Nim swoje życie, poznawać Jezusa Chrystusa           i cenić nad wszelką wartość (nihil Christo carius, „nic droższego nad Chrystusa”), to istnieć w Nim w sposób, o którym św. Paweł mówi: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Zapamiętajmy sobie dobrze to zdanie: wiara jest sposobem, w jaki Chrystus w nas mieszka (Ef 3, 17), jest uczestnictwem w życiu Chrystusa, „który powstawszy z martwych już więcej nie umiera” (Rz 6, 9). Wierzyć to mieć „to dążenie, które było w Chrystusie” (Flp 2, 5) – i iść tą samą drogą, którą On idzie.

Co jest więc decydujące dla naszej wiary? Co jest tym ogniem, który pragnie Chrystus zapalić w naszym sercu i chce, by w nim płonął? Wiara to Chrystus, Syn wobec Ojca, to wiara Chrystusa (fides Christi) obecnego w Eucharystii i stamtąd przemieszczana                  w Komunii do naszego serca. Stąd (kończę te refleksje) Bogu dzięki, że nas przykazanie Kościoła powołuje wciąż, co niedziela, do świątyni, abyśmy wpatrzyli się w Hostię i usłyszeli słowa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. Bo jak ujrzysz w Eucharystii oblicze Boga żywego, oblicze Jezusa Chrystusa – zasłonięte dla ciebie może dlatego, że w grzechu żyjesz albo w lenistwie – poczujesz wtedy miłość jak dotknięcie ognia. A kiedy dom serca będzie gotowy i czysty, przyjdzie zamieszkać w nim Ten, kto na twoim sercu położy płomienną pieczęć (Pnp 8, 6). A kto ją będzie miał, ten będzie też miał konieczną moc, aby zgodzić się na treść wiary i jej konkretne sformułowania (nawet jak nie bardzo będzie je rozumiał – to jest droga prawdziwego ekumenizmu!), i ten dopiero będzie prawdziwym uczniem Chrystusa.

Dobrze jest więc powtarzać, nie zgubić z pamięci, ten wspaniały tekst modlitwy, której nas wyuczono w dzieciństwie. Powtarzajmy często w naszym pacierzu czy podczas dnia: „Wierzę w Ciebie, Boże żywy, w Trójcy Jedyny, prawdziwy. Wierzę, coś objawił, Boże, Twe słowo mylić nie może. Ufam Tobie, boś Ty wierny, wszechmocny i miłosierny. Dasz mi grzechów odpuszczenie, łaskę i wieczne zbawienie. Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję. Nad wszystko, co jest stworzone, boś Ty dobro nieskończone”.

(1986)

 

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz