ROK A

 

Pierwsze czytanie: Iz 56, 1.6‑7

                                                                                                                     Drugie czytanie: Rz 11, 13‑15.29‑32

                                                                                                                     Ewangelia: Mt 15, 21‑28

20 NIEDZIELA ZWYKŁA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

19 sierpnia 2023

Może nawet ten przełom wakacyjny bardziej nam przypomina przemijanie nasze i odchodzenie w przyszłość. Mieliśmy bowiem jakieś swoiste rekolekcje.

            Są rekolekcje oficjalne przed Wielkanocą, kiedy rekolekcjonista przychodzi, mówi, pomaga nam myśleć nad sensem naszego własnego życia w kontekście sensu całej historii. A na wakacjach każdy z nas czyni to sam, niezależnie już od jakichś inspiracji cudzych myśli (a może też), zwłaszcza, że jest odbarczony od obowiązków i jest blisko matki ziemi, która pomaga myśleć, bo jesteśmy z nią związani wspomnieniami najpiękniejszych naszych dni.

            To taki wstęp, trochę romantyczny, do tego, co chcę tutaj w tej chwili powiedzieć: W każdym razie podczas wakacji wielu z nas jakoś sobie może ostrzej uświadomiło swoją przynależność do Chrystusa. Też byłem z dala od miasta i obserwowałem nie moich parafian, ale cudzych, jak spędzają choćby niedziele. No, i wydaje mi się, że niewielu sobie rzeczywiście zdawało sprawę choćby z tego obowiązku, jaki nakłada nam przykazanie kościelne, że w niedzielę trzeba iść i uczestniczyć w spotkaniu z Chrystusem. Ale to są, powiedzmy, te przeróżne konkrety, które można by tu długo wyliczać. W każdym razie wydaje mi się, że świadomość chrześcijańska właśnie w takich sytuacjach, kiedy jesteśmy poza swoim środowiskiem, jakoś weryfikuje całą naszą postawę. A także cała nasza postawa weryfikuje naszą świadomość chrześcijańską.

            Może wtedy właśnie zadamy sobie pytanie, czy wierzymy, jak wierzymy, w co wierzymy, po co wierzymy, co to wszystko znaczy, jak to interpretować w relacji do tego zmieniającego się świata i jego zmieniających się ocen, wartości. Nie są to rzeczy błahe. Nawet dzisiaj Ewangelia i inne czytania zwracają naszą uwagę na problem wiary, nadziei i miłości. Modliliśmy się na początku Mszy: „Boże, Ty dla miłujących Ciebie przygotowałeś niewidzialne dobra, wlej w nasze serca gorącą miłość ku Tobie, abyśmy miłując Ciebie we wszystkim i ponad wszystko, otrzymali obiecane dziedzictwo, które przewyższa wszelkie pragnienia”.

            Wszyscy ci gromadzący się w niedzielę przy ołtarzu jakoś przyznają się do Chrystusa, przyznają się do wiary. Jeśli później są dysonanse w zastosowaniu teoretycznej treści wiary do praktyki życia, to już inna rzecz, to inny problem. Ale problem podstawowy to jest nasza wiara. I najczęściej ludzie myślą, nawet ci wierzący, wierzący w Jezusa Chrystusa, przyznający się do Kościoła, że wiara to zespół pewnych prawd i definicji.

            Za chwilę skończę snuć te refleksje i głośno, w imieniu waszym i własnym, zacznę: „Wierzę w jednego Boga”. I nastąpi wyliczanie kolejnych prawd: „Wierzę w Jezusa Chrystusa, wierzę w Ducha Świętego, wierzę w Kościół, wierzę w ciała zmartwychwstanie, wierzę w życie wieczne”. Suma prawd, która nakłada mi pewne obowiązki, zobowiązania moralne. Ale właśnie z praktyki widać, że bardzo często ludzie wierzący, którzy akceptują tę sumę prawd, opowiadają się za sumą prawd, życiem jednak nie dają świadectwa tym prawdom.

            Choćby taki – powiadam – problem odpowiedzialności za uczestnictwo w kulcie niedzielnym. Można powiedzieć: no cóż, jestem na waka­cjach, co mnie to obchodzi... albo może mnie to i obchodzi, ale kościół daleko, na pewno mnie to tak nie wiąże, jak wtedy, kiedy jestem w mieście, kiedy kościół jest tuż obok... Ale takich sytuacji jest o wiele więcej. Wieści o dzieciach waszych, czy nie o waszych, o cudzych, o młodzieży, która spędza po swojemu wakacje i po swojemu interpretuje, powiedzmy, pewne prawa moralne, może już nas niepokoją, czy po dwóch, trzech tygodniach poważnie nas zaniepokoją, kiedy będą coraz wyraźniej te wieści docierać. Bo zawsze często gorzko robi się w ustach w chwilę po spożyciu cukierka.

            Otóż chciałbym przypomnieć dzisiaj w tych kilku zdaniach naszego rozważania, że wiara i to, że jesteśmy ludźmi wierzącymi, nie polega li tylko na przyjmowaniu sumy pewnych prawd. To nie to. Ale to jest pewna postawa egzystencjalna, to jest pewien wybór. To jest przyświadczenie „Temu, który jest” (por. Wj 3, 14), Bogu, który siebie objawił przez Jezusa Chrystusa.

            Gdzie najlepiej widać wiarę czy jej brak? Kto chce wiedzieć, jak wygląda wiara, ten nie bierze podręcznika czy sterty podręczników i tam szuka, ale bierze po kolei imiona świętych, takich jak św. Andrzej, św. Tomasz, św. Franciszek (było kilku Franciszków), św. Ignacy Loyola, Charles de Foucauld, Jan XXIII. Coś jest w tych ludziach! Jest jakaś pasja ku określonemu celowi. Jest nastawienie ku temu dalekiemu celowi i jest coś w nich samych – tak jak u pływaka, który rzuca się w wodę dążąc do mety: jest meta i w jego postawie jest ukierunkowanie na metę. W postawie chrześcijanina też coś takiego jest: to „coś” ma być ukierunkowane na cel i to ukierunkowanie w całej postawie musi być czytelne.

            I jeśli teraz następuje zgodność tego, co jest celem, z wewnętrzną koordynacją myśli, czynów, działań i skierowaniem ich do celu, wtedy mówimy, że ten człowiek wierzy. A te przykłady świętych Nowego Testamentu można jeszcze lepiej odczytać w kontekście Starego. Wiemy, że Abraham, zwany „ojcem wierzących”, jest przykładem wiary dla wszystkich ludzi. I na czymże ten model, ten wzór, ten przykład polega? Właśnie na tym, że nawiedził go Bóg, że on spotkał Boga i przez te nawiedziny, przez to spotkanie wytworzyła się w nim określona orientacja – „Wyjdź ze swojej ziemi i idź do ziemi, którą ci wskażę” (por. Rdz 12, 1) – wytworzyło się ukierunkowanie na cel przyszły, który się kiedyś zrealizuje. Ale to ukierunkowanie na cel, który się kiedyś zrealizuje, równocześnie tak go przemieniło, tak wewnętrznie umodelowało, że każdy, kto spotkał Abrahama, spotkał „przyjaciela Boga” (Iz 41, 8; Jk 2, 23), który stał się ojcem wszystkich wierzących i wielu narodów (Rz 4, 13‑18). A historycznie był zwierzchnikiem ludu, który za nim wyszedł z ziemi chaldejskiej Ur i podążał do ziemi, którą Bóg mu wskazał.

            Można długo rozwodzić się nad tym i nad tamtym, ale proszę przez jeden moment tylko w tej chwili uświadomić sobie, jaki to ojcostwo Abrahama, „ojcowanie w wierze” ma wpływ na naszą postawę. Proszę wziąć na przykład te wszystkie kryzysy ludzi współczesnych. Iluż jest dorosłych, którzy nigdy nie dopracowali w sobie odpowiedzi Bogu, który im nakreśla pewien plan, rzuca pewną propozycję. Popatrzmy na ludzi młodych, którzy nigdy nie spotkali prawdziwie wierzącego człowieka – no bo tatuś sobie autem zajechał na wybrzeże, wynajął dom dla rodziny, ale w niedzielę nawet się nie zatroszczył o to, żeby pójść do kościoła, i tak przez trzy, cztery tygodnie. I czy w ogóle kiedyś zabrał głos na temat pasji wewnętrznej, która jest ukierunkowaniem całego jego życia? I tak jedno dziecko i drugie dziecko wzrasta w klimacie... tego właśnie niby „ojca wierzących”? Co tu dużo filozofować, kiedy to jest tak bardzo proste!

            To jest bardzo proste. I to się powiela, pokolenie za pokoleniem. Ojcowie, matki, choć przez chrzest otrzymali ukierunkowanie, choć widzą jasno cel, nie są nim zainteresowani, mają inne pasje życiowe. Proszę sobie zapamiętać, że Bóg objawia się ludziom przez ludzi. Jeśli dziecko nie spotka w rodzicach Boga, to Go nie spotka. Jeśli parafianin nie spotka w księdzu Chrystusa, Boga, to Go też nie spotka. Czasem Bóg nawiedza wprawdzie namioty Abrahama, nie pytając o pośredników, ale najczęściej posługuje się ludźmi.

            I my też, z punktu widzenia socjologii, dobrze wiemy, jak to jest w naszym kraju. Mówi się: parafia zaniedbana. Ale posłać dobrego księdza, gorliwego księdza i za trzy lata parafia się całkowicie zmienia. Bo z księdzem przychodzi Bóg. Bóg schodzi poprzez ludzi i człowiek spotyka Boga poprzez ludzi. I jego spotkanie Boga weryfikuje się poprzez spotkanie z ludźmi. Nie ma samotnych powrotów do Boga. Kto samotnie spotyka Boga i kto idzie samotnie do Boga, tego wiara jest co najmniej podejrzana. Bo nawet taki mnich, który ucieka do pustelni, do eremu, pozornie jest oderwany, ale jeśli jego modlitwy i serce nie obejmują z miłością ludzi, to jego wiara jest też podejrzana i niepełna. A my, którzy żyjemy wśród ludzi, którzy dotykamy ludzkich spraw, spotykamy Boga w ludziach. I tak – przychodzi Bóg do nas w ludziach i my do Boga idziemy poprzez ludzi. Choć potem spotkanie z Nim samym jest niewymowne i przekracza wszelkie ludzkie doświadczenie.

            Tak samo jest z wiarą naszą w Chrystusa, który te wszystkie relacje tutaj opisane pogłębia w sposób jedyny i wyjątkowy. W tej chwili w tym kościele, jak w każdym innym, jest miejsce spotkania z Bogiem. Jest weryfikacja naszej wiary. Jest Bóg, są pośrednicy, jest lud. Bóg przychodzi, my do Boga idziemy – spotykamy się. Weryfikujemy naszą wiarę i przypominamy sobie, że wierzyć, czyli inaczej: być chrześcijaninem, to mieć ufność, czyli podnieść oczy (tak się mówi obrazowo), patrzeć w Niego i widzieć – i wierzyć, że tak jak wskrzesił Jezusa, tak i nas kiedyś wskrzesi. I to jest motywem naszej wolności, ale również naszej odpowiedzialności: jeśli jesteśmy nieśmiertelni, to tutaj na ziemi odpowiadamy za to, co czynimy, jak myślimy, dokąd zmierzamy. To nie może być tylko takie „bicie powietrza na prawo i na lewo” (por. 1 Kor 9, 26). To wszystko musi być ukierunkowane do celu, a cel jest bardzo wyraźny: przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym do Ojca.

            Odświeżamy naszą wiarę na początku roku pracy i roku szkolnego. Jeszcze do tych myśli będziemy wracać. Podejmujemy nowy, tegoroczny trud odpowiedzialności za nasze chrześcijańskie życie. „«Panie, dopomóż mi!» (możemy powtórzyć za kobietą kananejską). «O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!»” (Mt 15, 25.28).

(1972)

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz