homilia bpa Wacława Świerzawskiego
„Żaden sługa nie może dwom panom służyć” (Łk 16, 13a).
Te słowa Chrystusa można odnieść do wielu sytuacji życiowych. Można je także wziąć za nić przewodnią dla refleksji nad niezwykle ważnym i coraz bardziej aktualnym problemem. Oto uczniom Chrystusa żyjącym w naszej epoce przypadł niezwykły przywilej, ale też zostało nałożone niezwykłe zadanie: dość jednorodne dotychczas religijne oblicze Europy (w której mieszkamy), a zwłaszcza naszej Ojczyzny, gdzie katolicyzm od tysiąca lat jest religią panującą, zmieniło się, stanęliśmy wobec zjawiska religijnego pluralizmu.
Przywilej tak ukształtowanej sytuacji polega na tym, że niemal wszyscy, aby dać prawdziwe świadectwo Chrystusowi, musimy sobie zadać pytanie, na czym polega absolutność chrześcijaństwa wobec innych religii, a w szczególności, czym jest w takim układzie katolicyzm. Takie pytanie jest jednak poważnym zadaniem nałożonym każdemu odpowiedzialnemu człowiekowi. Być chrześcijaninem to przecież być apostołem Jezusa Chrystusa! Czy można być apostołem kogoś czy czegoś, nie mając wystarczająco głęboko zapuszczonych korzeni w Jego świat, w Jego życie?
„Żaden sługa nie może dwom panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi” (Łk 16, 13), przypomina nam Chrystus. Iluż to chrześcijan odchodzi od Chrystusa – czy dlatego, że Nim wzgardzili? Czy dlatego, że godny jest nienawiści? Czy motywem zdrady jest trzydzieści srebrników Judasza? Chyba najczęściej kryzys wiary w Jezusa Chrystusa, Boga wcielonego, rozpoczyna się od ignorancji i nienawiści spowodowanej brakiem gorliwości. Kto nie idzie naprzód, ten się cofa! Miłość, jeśli się nie rozwija – gaśnie.
Rutyna i przyzwyczajenie – straszliwe niebezpieczeństwo grożące ludziom małej wiary wraz ze wzrastającym materializmem praktycznym, którego owocem jest utylitarno-konsumpcyjny styl życia – zaraża obojętnością wobec Osoby Umiłowanego. Stąd już o krok do oziębłości rodzącej ów tak niewinnie nazywany religijny kryzys. Prawdę mówiąc, jeśli towarzyszy mu kompromis z grzechem, jeśli człowiek wchodzi w ciemną noc tajemnicy nieprawości, kryzys przemienia się w ciężką, często nieuleczalną chorobę. Nazwijmy ją po imieniu: niewierność jest zdradą. Nigdy woda wypływająca ze źródła nie powraca do swego początku, owoc nie staje się swoim własnym ziarnem. Jeśli uczeń Chrystusa nie staje się Jego apostołem, przestaje po pewnym czasie być także uczniem.
Problem tak postawiony wydaje się jasny. Nie jest on jasny dla ludzi niewierzących, nie mających świadomości o Boskim, a więc absolutnym pochodzeniu chrześcijaństwa. Nie jest on jasny dla katolików, którzy nie potrafią „zdać sprawy z nadziei, która ich ożywia” (por. 1 P 3, 15). Nie jest on też jasny dla dzieci i młodzieży żyjących poza obszarami jednorodnych
wzorców religijno-moralnych. Kiedy do jednego ucha mówi się tak, a do drugiego inaczej, a kryterium tego, co prawdziwe, staje się na przykład to, co przyjemne – jak poznać, kto ma rację?
Właśnie w ten sposób trzeba doprecyzować rozważany przez nas problem. Ujmuje go w symbolicznym skrócie termin „religioznawstwo”. Od kilku miesięcy mówi się i pisze wiele na ten temat. Abstrahując od motywów, które mają uzasadnić nie tylko wprowadzenie tego przedmiotu, ale jego nauczanie w szkołach o profilu laickim, zetknięcie się z zagadnieniem prawdy innych istniejących nawet od kilku tysięcy lat religii jest dla każdego człowieka,
także dla człowieka wierzącego w Jezusa Chrystusa, sprawą, której nie należy lekceważyć. Co więcej – należy ją poznać, i to w taki sposób, by zobaczyć niezwykłość przywileju, jakim jest łaska wiary w Jezusa Chrystusa, i z całą odpowiedzialnością podejmować zadanie bycia apostołem Jezusa Chrystusa.
I chyba tak będzie – konfrontacja religioznawcza, jak już bywało tyle razy w dziejach Kościoła, dzięki zwróceniu uwagi na problemy religijne, nawet u tych, którzy zanurzyli się w marazmie obojętności, wyzwoli nowe energie wspomagające rewizję własnej wiary. Przecież przemówi do nich krew męczenników, którzy przez tyle wieków umierali za Chrystusa, nie bez racji przemówi argumentacja wyznawców, którzy opierali się kuszącym
propozycjom szatana przemawiającego w zmieniających się epokach zmieniającymi się pokusami, przemówi też ogromna wiedza uczonych, którzy ukazywali z żelazną logiką prawdę przesłanek wiary w Boga wcielonego.
Autorzy religioznawstwa, nawet nienaukowego, bo i tacy są, nie zdają sobie sprawy, że chcąc w imię rzekomej prawdy podciąć korzenie religijności, przyczyniają się do jej poznawania, a tym samym do ostatecznej konfrontacji, gdzie człowiek, widząc niemożność rozwiązania przez ludzi zagrożonych niechybną śmiercią podstawowych zagadnień metafizycznych, musi ostatecznie paść na kolana wobec Boga. Tak oto doszliśmy do samego jądra problemu, który w sposób precyzyjny i jasny stawia nam dzisiaj Apostoł Paweł. Pisze on do Tymoteusza (tak też pisałby do wszystkich religioznawców szukających prawdy religijnej każdego człowieka):
„Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich, jako świadectwo we właściwym czasie. Ze względu na nie zostałem ustanowiony głosicielem i apostołem – mówię prawdę, nie kłamię – nauczycielem pogan w wierze i prawdzie” (1 Tm 2, 57). To właśnie, że jest jeden Bóg, ale też jeden między Bogiem a ludźmi pośrednik – a jest nim Jezus Chrystus – nakazuje interpretować jednoznacznie tezę „żaden sługa nie może dwom panom służyć” w kontekście religioznawczym. Inaczej mówiąc: wyjątkowość osoby Jezusa Chrystusa w dziejach świata jest motywem przemawiającym za absolutnością chrześcijaństwa wobec innych religii, a także sugestią, by w ten sposób wszystkie pochodne konfesje chrześcijaństwa rozważać w relacji do katolicyzmu.
Ale spróbujmy przez moment przybliżyć ten tak podstawowy dla naszej wiary problem. Spróbujmy go rozjaśnić, by jeszcze bardziej, w epoce relatywizowania wszystkiego, mieć świadomość, że będąc chrześcijaninem opieram moją nogę na twardej skale, na niewzruszonej opoce, na kamieniu węgielnym, którego nie można podważyć niczym, choćby cały świat sprzysiągł się z mocami szatana i chciał odciąć od nas kotwicę naszej nadziei (por. Hbr 6, 19).
Jak wyjaśnić właśnie (może i tak trzeba powiedzieć) metodą religioznawczą – choć dla nas najważniejszą jest nauka Chrystusa – prawdziwość chrześcijaństwa wobec religii, które, jak wiemy, na przykład religie Dalekiego Wschodu, są starsze od chrześcijaństwa, nawet starsze od monoteizmu żydowskiego, który trzeba uznawać za prehistorię chrześcijaństwa?
Powszechnie przyjęta przez wszystkie religie świata prawda o stworzeniu świata i człowieka przez Boga, niezwykle głęboko przedstawiona przez Biblię, mówi, że początek sprawy Boga z ludźmi pozostawił w ich mentalności głęboki ślad. To objawienie pierwotne. Zanim człowiek, ulegając pokusie szatana, przeciwnika Boga (Tt 2, 8; 1 P 5, 8), świadomie i
dobrowolnie Go zdradził przez swoje non serviam („nie będę Ci służył”), żył z Bogiem w przyjaźni. Pozostałości tego zażyłego stosunku pozostawiły niezatarte znamię na duchowej kulturze wszystkich ludzi. Świadczy o tym najlepiej duchowość ludów pierwotnych, badanych po dziś dzień przez wielkiej klasy etnologów, gdzie jednogłośnie stwierdza się wysoki poziom religijno- moralny: wiarę w jedynego Boga i małżeństwo monogamiczne.
Człowiek wygnany z raju wyniósł ze sobą na ten padół łez i płaczu wspomnienie pierwotnego doświadczenia, wspomnienie odczytanego wtedy zamiaru Boga wobec ludzi. Jednak niosąc je bez zabezpieczenia normą wiążącą od zewnątrz czystość przekazanego depozytu i z powodu perypetii tysiącleci, gdzie wspomnienie było degenerowane przez grzech, tworzył sobie modele religijne bardziej lub mniej zwarte, w zależności od bardziej lub mniej rozwiniętej kasty kapłanów – stróżów Boskiego ognia. Stąd wiara w jednego Boga jest zjawiskiem przyjętym przez większość i tym różnią się tak zwane wielkie religie od zdegenerowanych postaci religii o charakterze bałwochwalczym.
Czymś wyjątkowym na tle dziejów ludzkości jest religia narodu wybranego i dzieje określane jako Stary Testament. To owoc interwencji Boga w historię ludzkości. To ciąg dalszy pogoni za uciekinierem z raju. To pogoń miłosierdzia Boga za grzesznym człowiekiem – wiemy o tym coraz pełniej, zanurzając się w dzieje Chrystusa. Trzeba właśnie to podkreślić z całą mocą. Chrześcijaństwo nie jest tylko wydarzeniem dokonanym przez Jezusa Chrystusa i kontynuowanym przez Kościół. To Objawienie Boga na przestrzeni kilku tysięcy lat – od momentu, kiedy Bóg nawiedził namioty Abrahama i kazał mu iść, poprzez całe dzieje Jezusa z Betlejem i Nazaretu z centralnym misterium Paschy, aż do ostatniego dnia, kiedy „przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych”.
Właśnie, mając przed oczami ten całościowy obraz i odniesienie chrześcijaństwa do innych religii widać, czym one są w relacji do Jedynego Boga. A głównie, Kim jest jeden i jedyny pośrednik między Bogiem i ludźmi – Chrystus Jezus. W żadnej religii świata nie ma podobnego zjawiska. Żaden człowiek nie proklamował siebie jako Bóg, żaden nie wysuwał roszczeń przysługujących Bogu samemu, żaden zabity – nie zmartwychwstał. Czy jest religia mająca takie „świadectwo (dane) we właściwym czasie” (1 Tm 2, 6), co nazywamy skrótem latet – patet (łac.), gdzie to, co „ukryte” w Starym Testamencie, staje się „jasne i dostępne” w Nowym? Tylko religia Jezusa Chrystusa.
Ona ma też cud, jakiego nie posiada żadna religia świata: gwarancję Zmartwychwstałego (Mt 28, 20), że pozostaje ze swoimi do końca świata – w Kościele, a w sposób szczególny w Eucharystii. „To czyńcie na moją pamiątkę”! „Idźcie i głoście”! Właśnie, dynamizm apostolski polegający na nieustannej ewangelizacji i sprawowaniu Eucharystii dla pokarmu przebóstwiającego od wewnątrz człowieka, aby był wierny Bogu i miłujący ludzi, i posłanie apostołów do ludów nie znających Boga wcielonego, to znamienne cechy chrześcijaństwa. Apostołowie Jezusa Chrystusa nie wyrywają z serc członków innych religii wiary w Boga, ale ją dopełniają wiarą w „jednego pośrednika między Bogiem i ludźmi, Chrystusa Jezusa” (1 Tm 2, 5).
Wiele na ten temat powiedział Sobór Watykański II, przypominając najwspanialsze tradycje z minionych epok. Nie zawsze, niestety, stosowano w dziejach przekazu wiary metody znane z Dziejów Apostolskich, które wobec Słowian zastosowali z takim powodzeniem święci Cyryl i Metody, a potem św. Patryk w Anglii, Bonifacy w Niemczech, św. Wojciech w Polsce. Nauka o inkulturacji – ewangelizowaniu z odwoływaniem się do pierwotnego objawienia, z wielkim poszanowaniem depozytu wiary ludzi innych religii, jest dojrzałą posługą apostolską właściwą metodzie Kościoła.
Dobrze, że o tym wiemy, że o tym sobie przypominamy, że to coraz bardziej uznajemy za nasz świadomy wkład w dawanie świadectwa o Chrystusie w świecie pluralistycznym, otwartym dzisiaj coraz bardziej dla wszystkich religii, ale dla chrześcijan będącym stale łanami bielejącymi pod żniwa (J 4, 35) dojrzewające dzięki Krwi Chrystusa.
Kończymy nasze dzisiejsze refleksje. Ufam, że ożywiły one naszą wizję wiary. Wsparły nadzieję i pobudziły odpowiedzialność za ewangelizację – czyli danie świadectwa Chrystusowi – przede wszystkim w naszym życiu, w życiu naszych rodzin, w środowisku, gdzie pracujemy i mamy objawić miłość Chrystusa.
Tę miłość, która jest dla nas w Eucharystii, tę miłość, przez którą „Jezus Chrystus, będąc bogaty, stał się ubogim więźniem tabernakulum, aby nas swoim ubóstwem ubogacać” (por. śpiew przed Ewangelią).
(1986)
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz