ROK A

 

Pierwsze czytanie: Ez 18, 25‑28

                                                                                                                     Drugie czytanie: Flp 2, 1‑11

                                                                                                                     Ewangelia: Mt 21, 28‑32

26 NIEDZIELA ZWYKŁA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

30 września 2023

Dzisiejszą refleksję rozpocznę może tak: my, ludzie wierzący w Chrystusa, Jego uczniowie, jesteśmy też zwykłymi, normalnymi ludźmi. Nawet wtedy, gdy korzystamy z jakichś ducho­wych przywilejów, na przykład jesteśmy kapłanami, biskupami, zakonnikami. Ale rozróżniając te dwie warstwy, ludzką i chrześcijańską, nie zamierzam wcale rozbijać monolitu, jakim jest chrześcijaństwo, bo jeśli ktoś jest chrześcijaninem, to jest i człowiekiem. Jeśli ktoś jest człowiekiem, a nie jest chrześcijaninem, to mógłby jeszcze doświadczyć odnalezienia, otrzymania tego daru.

            Ale rozróżniając, czynię to jak gdyby dla metodycznego zabiegu. Pragnę podkreślić, że te dwie warstwy, ludzka i chrześcijańska, na siebie zachodzą, na siebie się nakładają. Zwłaszcza w przypadku, kiedy się jest ochrzczonym, bierzmowanym, kiedy uczestniczy się w Ciele Pańskim, kiedy spotyka się człowiek z Bogiem Żywym, musi mieć też w sobie prawdziwe  człowieczeństwo.  Czasem właśnie takie zżymanie się na brak „ludzkiego” podejścia ze strony ludzi w sutannach odpycha od Kościoła. Zresztą wiele jest słusznych zarzutów i plamy na historii Kościoła są plamami na  ludzkich  fenomenach. Chrystusowe są kryształowo czyste, są stałe, niezmienne, wciąż fascynujące – ale ludzki pierwiastek jest słaby, ułomny, grzeszny.

            Rozdzielając to co «ludzkie» od tego co «chrześcijańskie», chcę to złączyć, co więcej, pokazać trop, który nas naprowadzi na zrozumienie, że poznanie tej całości chrześcijańsko-ludzkiej jest jak gdyby ilustracją innych, jeszcze ważniejszych spraw. Mianowicie, poznanie, objęcie zwartej całości chrześcijaństwa – przedmiotu wiary, norm etycznych, życia sakramentalnego – jest przywilejem dorosłych.

            Budowanie z tych elementów pełni jest świadectwem, że człowiek jest dojrzały. Brak poznania i tworzenia całościowej syntezy, czyli ograniczanie się do fragmentów, prowadzi do rozdarcia. Rozwody są gestem ludzi niedojrzałych. Kto mówi dziś: ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość aż do śmierci, a jutro temu przeczy, jest niedojrzały. I takich gestów niedojrzałych mamy wiele, dlatego, że ludzie w większości, niestety, choć zmierzają do  ostatecznej  dojrzałości, na niższym, doczesnym etapie są właśnie niedojrzali. Nie znają całej prawdy. Proszę zwrócić uwagę na ethos pracy. Choć zmieniają się ustroje, praca dalej może być chora. Chęć oszukiwania drugiego i zdobywania za lichą pracę wielkich pieniędzy będzie do końca świata pokusą dla wszystkich.

            A jak oglądaliśmy niedawno w telewizji protesty ludzi krzyczących, że sami są odpowiedzialni za życie i śmierć swoich nienarodzonych dzieci, to aż litość bierze! Bo to są ludzie, którzy nie widzą całości... Kapłanom dany jest przywilej spowiadania ludzie przed śmiercią, kiedy pamięć w straszliwy sposób akcentuje występki młodości. I płaczą, i proszą o miłosierdzie. Gdyby widzieli swoje życie, przez pryzmat własnej śmierci, kiedy mieli lat dwadzieścia pięć, trzydzieści!

            Ci, którzy żyją na Bielanach i pozdrawiają się „memento mori”, to wcale nie są głupcy. To nie są ludzie, którzy uciekają od świata. To są ludzie, którzy żyjąc krótko, doświadczyli – jak święci – spojrzenia na życie i wszystkie etapy życia poprzez całość, przez śmierć. Kto patrzy na życie „z góry”, poprzez śmierć, jest mądry. Mądrzejszy od tych wszystkich, którzy „z dołu” podchodzą. Tak jak młodzi, którzy zaczynają od papierosa, zaczynają do wódki, od marihuany, zaczynają od filmów pornograficznych, zaczynają od życia seksualnego, bo nie przewidują, co z tego może wyniknąć. Tak jak dziecko, które bawi się zapałkami albo żyletką. I zaczyna się dramat ludzkiego życia.

            To są sprawy! A jeśli się jest chrześcijaninem i widzi się tylko fragment, a nie widzi się całości?... Jest takie powiedzenie Leśmiana, bardzo dramatyczne, które niby chwali, a w istocie uderza w „maryjność” Polaków. Mówi: „W Nią każdy wierzy, nawet ten, kto w nic nie wierzy”. Taka maryjność jest powierzchowna a nawet zgoła fałszywa i nie jest stylem życia chrześcijan. Uczeń Chrystusa nie wybiera sobie prawd „miłych” a „nieprzyjemne” odrzuca. Trzeba pójść  pod krzyż,  by wiedzieć, że Chrystus z krzyża zmartwychwstał. A skoro zmartwychwstał, słuszne jest Jego wymaganie: całym sercem miłuj Boga. Całą mocą, całym uczuciem.  Cały  wejdź w Jego los. I zachowuj wszystkie przykaza­nia. Jeśli nie będziesz ich przestrzegał, zginiesz. Tak jak ten, kto nadużywa kodeksu drogowego i naraża się na katastrofę.

            Moi drodzy, ci ludzie, którzy dzisiaj krzyczą z buntu, młodzi czy starzy, robią to dlatego, że nie rozumieją dróg Boga. Dzisiaj Ezechiel zapisał nam to zdanie: „Wy mówicie: «Sposób postępowania Pana nie jest słuszny»” (Iz 18, 25a). Już słyszeliśmy[1] podobne zdanie: „Drogi Boże nie są drogami ludzkimi” (por. Iz 55, 8). Nie są. Nie ulega wątpliwości, że nie są. Ale kiedy człowiek zacznie  rozumieć  sens dróg Bożych, wtedy wymagania Boże stają się normą jego czynów, prawda Boża staje się prawdą jego życia.

            Mówi Bóg: „Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij”.

            Czy to jest niesłuszne? Czy Bóg nie ma prawa tak mówić? Czy człowiek ma prawo czynić przeciwnie? „Słuchaj, domu Izraela – mówi Ezechiel: – Czy mój sposób postępowania jest niesłuszny, czy raczej wasze postępowanie jest przewrotne?” (Ez 18, 25b).

            I dochodzi do momentu zderzenia, kiedy człowiek, przez łzy najczęściej, poprzez cierpienie i ból, gdy go Bóg dotknie lancetem ostrzejszym niż lancet lekarza, powie: muszę się nad tym zastanowić. Drogi Boże  nie są  drogami naszymi, bo żyjemy w grzechu. Święci nie mówią, że drogi Boże nie są drogami naszymi. A my, choć mówimy codziennie – wielu z nas tu obecnych powtarza tę modlitwę: „Bądź wola Twoja”, to czyny nasze tak często kłamią tym słowom. Nie powinniśmy tych słów wymawiać, skoro łamiemy prawo Boże i przykazania Boże.

            A wiemy dobrze, jak ma być. I wielu z nas, którzy czcimy krzyż Chrystusowy – bo z niego zmartwychwstał i tam jest klucz, którym otwieramy tajemnicę życia i nieśmiertelności – ma świadomość, że droga Chrystusa jest drogą krzyża i jest wąską drogą. Choćby nam dzisiaj skandowano w uszy, jak to się robi codziennie: „Życzę szerokiej drogi!”... Nie życzcie nam szerokiej drogi. Życzcie nam „wąskiej drogi”, nawet na ulicach. Wąskiej, bezpiecznej, gdzie trzeba czuwania, gdzie trzeba odpowiedzialności. Żebyśmy umieli widzieć całość i miejsce tej drogi łączyć z celem, do którego ta droga prowadzi.

            Gdybyśmy mieli przed oczami nie tylko śmierć, ale i życie, które jest za progiem śmierci, gdybyśmy mieli stale przed oczyma krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa jako jeden akt scalający wszystko w jedność, i umieli w nim odczytywać każdy fragment naszego życia – wtedy mielibyśmy mądrość prawdziwą. Właśnie. To co mówię, chyba jest oczywiste dla ludzi wierzących. Ale na tej drodze trzeba coraz bardziej postępować naprzód. Myślę, że ci, którzy przyszli tutaj dzisiaj jako katechumeni, też zaczynają powoli to rozumieć. Przecież dlatego prosicie o chrzest, aby wejść na drogę, którą jest Chrystus. A nie szedł Chrystus inną drogą, niż droga krzyża.

            Ale skonkretyzujmy pytanie: co trzeba robić, aby wejść na drogę, jaką jest Chrystus? Wmyśleć się w Jego myślenie, czynić tak, jak On czyni. Żyć jak On, aby umierając zmartwychwstać jak On. „Daj mi poznać drogi Twoje, Panie, (śpiewaliśmy przed chwilą), naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami” (Psalm responsoryjny). A jeszcze wyraźniej mówi nam Chrystus na ten temat w dzisiejszej wspaniałej, malowniczej, łatwej do zapamiętania przypowieści ewangelicznej.

            Ukazuje dwie postacie, dwóch synów. Do jednego mówi: zrób, i do drugiego mówi: zrób. Pierwszy mówi: zrobię – i nie zrobił, pójdę – i nie poszedł. Drugi mówi: nie chcę, nie zrobię! Ale, powiada Ewangelia, „opamiętał się i poszedł” (Mt 21, 30), i zrobił, wypełnił.

            Pyta Chrystus: który z nich spełnił wolę Boga?

            Wnikliwa (a nawet najprostsza) analiza tych dwu postaw pokazuje właśnie cały problem, który tutaj omawiam, w jego najbardziej istotnym momencie. Postawa pierwszego: idę, a nie poszedł – to jest obraz większości katolików „wierzących-niepraktykujących”. Chodzimy na rekolekcje, spowiadamy się, ślubujemy. Wielu z nas dzięki temu dochodzi na szczyty, żyje świętością Boga. Ale wielu jest takich jak ten, o którym mówi Pismo: „przypatrzył się w zwierciadle i za chwilę zapom­niał, jakim był” (por. Jk 1, 24). Tak jak niejeden z was powie: dobrze mówił dzisiaj ten ksiądz, ale nawet nie wiem, o czym mówił – i pójdzie dalej swoją drogą. Swoją wąską ścieżką, choć wydaje mu się, że jest szeroka... aż dojdzie do tego momentu, kiedy Bóg każe mu się  zatrzymać,  bo dalej już nie pójdzie.

            Ale ten drugi moment jest chyba niezwykle tutaj do tego miejsca[2] i tego rozważania przystający. Mianowicie, pokazuje człowieka, który od buntu przeszedł do opamiętania. Buntu nie tylko młodzieńczego, bo są bunty młodzieńcze (w okresie – niemiecki termin tu się przypomina: Sturm- und Drangperiode – w okresie burzy i naporu), są bunty ludzi kuszonych demonem południa, aż do buntu ludzi starszych, starców, którzy leżą na łożu śmiertelnym i jeszcze mówią księdzu, który przychodzi, żeby im pomóc w tym ostatnim przejściu, i prosi, i błaga: podejmij wątek! a on: będę sam do końca gryzł mój problem, idź, klecho!

            Od buntu do opamiętania. Do opamiętania... Klucz w sprawie tego przejścia od buntu do opamiętania leży w Psalmie dzisiejszym: „Dobry jest Pan i prawy, dlatego wskazuje drogę grzesznikom. Pomaga pokornym czynić dobrze, uczy pokornych dróg swoich” (Psalm responsoryjny). Moi drodzy, kluczem do zrozumienia wielkiego misterium Boga, tym samym wielkiego misterium człowieka, naszego losu, naszej prawdy, sensu naszego życia – jest pokora.

            Słyszeliście może, że czasem, chcąc dać taką krótką definicję pokory, mówi się, że pokora to jest prawda. Pokorny człowiek wie o tym dobrze, że jest niczym. Jeśli tego nie wiesz jeszcze, to nie jesteś pokorny. „Czym jestem, Panie, przed Twoim obliczem? – Prochem i niczem. Ale gdym Tobie moją nicość wyspowiadał, ja, proch, będę z Tobą gadał”[3]. Tak jest. Kto może zaprzeczyć, że nie jest prochem? W jutro jest wpisane już odejście z tej ziemi. Najmocniejszych, najmądrzejszych, wszystkich bez wyjątku. Świadomość tego daje nam poczucie pokory.

            I co więcej: czym jest dar Boga, który życie dał, umarł i zmartwychwstał, „abyśmy życie mieli” (por. J 10, 10)? Bo „z łaski Bożej jestem tym, czym jestem” (1 Kor 15, 10), mówił Paweł, i to wszystko, co mam, jest Jego darem. Właśnie, tu jest cała prawda o człowieku. I co więcej, dzięki pokorze, czyli poznaniu prawdy swojego istnienia, mogę spełnić w swoim życiu dzieło Boga. „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1, 38). „Uczynił mi wielkie rzeczy, bo wejrzał na pokorę służebnicy swojej” (por. Łk 1, 49.48). Mądrość i moc wszechmogącego Boga działa poprzez człowieka pokornego. A ci wszyscy, którzy są pełni egoizmu i pychy, pełni samowoli, którą chcą określać jako wolność – niszczą: niszczą świat i człowieka, wykreślając Boga z dziejów. I giną potem, oceniani jako tyrani tego świata. Wielcy tyrani i mali tyrani.

            To jest orędzie, które dzisiaj słyszymy z tej wspaniałej Ewangelii.

            Jezus Chrystus jest Wzorem. Też dzisiaj to przeczytaliśmy: „Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Dlatego też wywyższył Go Bóg” (Flp 2, 8‑9). I to zdanie: „Niech was ożywia to dążenie, które było w Chrystusie Jezusie” (Flp 2, 5).

            To są w jakimś małym, szczupłym zarysie zręby istotne chrześcijańskiej wizji, wątku istotnego, drogi istotnej. My, ludzie wierzący, ciągle konfrontujemy swoje życie, któremu grozi grzech, słabość, pokusy, z tym obrazem. A katechumeni, których tu dzisiaj serdecznie witamy w kościele, chcą zrozumieć to głębiej. Chcą poznać zasady swojego życia, żeby Chrystus, Bóg-Człowiek, który umarł i zmartwychwstał, który w Eucharystii daje się nam, był sumieniem naszego życia. Naszą prawdą, naszą mocą, która nawet przeprowadza nas przez próg śmierci. Mocniejsza jest miłość niż śmierć (por. Pnp 8, 6).

            Taka fascynacja chrześcijaństwem budzi chęć do przejścia z ciemności do światła, z sektoru niewiary do wspólnoty ludzi, którzy gotowi są oddać życie za Chrystusa.

(1990)

 

   [1] W pierwszym czytaniu z poprzedniej, dwudziestej piątej niedzieli roku „A”.

   [2] W kościele św. Marka w Krakowie podczas tej Mszy świętej, 30 września 1990 roku, rozpoczynaliśmy kolejny cykl spotkań katechumenalnych, więc byli na niej obecni katechumeni.

   [3] Por. Adam Mickiewicz, Dziady, cz. III, sc. V, Cela księdza Piotra, w. 1‑4.

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz