Pierwsze czytanie: Iz 53, 1011

Drugie czytanie: Hbr 4, 1416

Ewangelia: Mk 10, 3545

29 NIEDZIELA ZWYKŁA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

19 października 2024

Wprowadzenie do Mszy świętej:

            Dzisiejsza niedziela jest poświęcona modlitwie za misje. Cały świat chrześcijański kieruje swój wzrok do tego momentu, kiedy Jezus Chrystus rozesłał swoich Apostołów na misje świata (Mt 28, 19‑20). I te misje trwają po dziś dzień. Wspieramy je w sposób materialny i duchowy.

            Pomyślmy teraz o fakcie, który rozpoczyna się: stoimy wobec żywego Boga jak Mojżesz przed gorejącym krzakiem. Przeprośmy Boga za nasze grzechy, abyśmy mogli godnie uczestniczyć w tym spotkaniu Ofiary Chrystusa i naszej.

Homilia:

            Nazywamy dzisiejszą niedzielę niedzielą misyjną. Z czym się to określenie kojarzy: „niedziela misyjna”? Jest tradycyjna koncepcja misji, myślimy wtedy o misjach w Afryce, w Azji, u ludów kolorowych, czy jak dzisiaj mówimy, w krajach Trzeciego Świata. Nowo wyniesiona na ołtarze siostra Teresa Ledóchowska[1] jest symbolem radykalnego pojmowania tej troski. Jest jeszcze, dojrzewająca wciąż, nowa koncepcja misji. Naturalnie, zawiera ona tę starą, tradycyjną, bo są wciąż jeszcze połacie świata, które dotychczas były i dalej są białymi plamami. Nie ma tam ani kościołów, ani kapłanów, ani administracji kościelnej, nie ma więc i głoszenia Ewangelii, Dobrej Nowiny Jezusa Chrystusa o zbawieniu.

            Ale wyrastają nowe interpretacje misji – coś, czego nie znały ubiegłe wieki. Mianowicie, są kraje o profilu, jak to się dzisiaj mówi, postchrześcijańskim. Wysyła się dalej misjonarzy do Afryki i do Azji, tam gdzie są białe plamy, ale wysyła się ich również do krajów skandynawskich, wysyła się ich do krajów Europy Zachodniej, do Stanów Zjednoczonych, Ameryki Łacińskiej... Są więc takie paradoksy, że w katedrze w Londynie czy w Paryżu możemy spotkać Afrykańczyków sprawujących liturgię czy posługujących w konfesjonale.

            I jest jeszcze jedno coraz bardziej dojrzewające spojrzenie na misje, ponieważ wynika z faktów, ze stanu faktycznego. Krajami misyjnymi są również kraje katolickie.

            Nie łudźmy się. Chrzest Polski trwa od tysiąca lat i Polska jeszcze nie jest ochrzczona. My sami wiemy dobrze, jak wygląda chrzest u nas. I wiemy, jak wygląda w innych tak zwanych krajach katolickich, właśnie w tych regionach, które nazywamy postchrześcijańskimi, na przykład we Francji, w niektórych zwłaszcza dystryktach; kiedy ks. Godin, duszpasterz paryski, napisał[2] książkę La France, pays de mission? (Francja krajem misyjnym?), mówiono, że to przesada. Ale co dziś czy jutro powiemy o krajach tak zwanych katolickich, nie wiemy.

            W każdym razie wiemy dobrze, jak wygląda u nas nasze chrześcijańskie, katolickie życie na co dzień. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo są one niesłychanie delikatne i kontrowersyjne, i trzeba by bardzo dużo mówić, żeby obopólnie się zrozumieć, czy też żeby nie powiedzieć czegoś, czego by nie należało mówić. Ale kto dokładnie patrzy, kto przykłada ucho do pulsu ziemi czy ludzkiego serca, czy w poszukiwaniu pulsu Chrystusa w ludziach, którzy wyznają Jego imię – ten musi poważnie się zastanowić.

            Ja bym tylko chciał, mówiąc właśnie o tej trzeciej formie misji, żeby mój głos dotarł do tej małej grupy, która jest tutaj. Jak  my  traktujemy naszą wierność Chrystusowi i jak  m y  traktujemy naszą odpowiedzialność za to, co nam Jezus Chrystus dwa tysiące lat temu zlecił i każe po dziś dzień urzeczywistniać? Ale wróćmy do konkretnych spraw misji.

            Nakładają one na nas odpowiedzialność – tak bym ją nazwał – materialno-osobową. Dajemy datki, jedni mniej, drudzy więcej, są kraje, które bardzo poważnie obciążają swoich wiernych tą odpowiedzialnością. Do tej płaszczyzny należą te problemy, które nam dzisiaj przyniósł List pasterski naszego biskupa. Misje, ewangelizacja domagają się bazy materialnej. Gdzie uczyć o Bogu, gdzie chrzcić, gdzie sprawować Najświętszą Ofiarę, kiedy brak sal katechetycznych, brak kościołów?

            Problem bardzo poważny, który wyprzedza zwykle następny etap: pracy w głąb, budowania Kościoła z żywych kamieni, choć jedno z drugim idzie w parze.

            Wiecie dobrze, że kiedy średniowiecze budowało katedrę z kamieni i z cegieł, równocześnie budowało wspólnotę ludzi, którzy schodzą się w kościele, aby przyjmować Ciało Chrystusa i żyć Duchem Chrystusa: budowanie scalało czasem bardziej niż słowo lub tworzenie sztucznych wspólnot. My o tym wiemy i dlatego też dopominamy się o to, co sprawiedliwie się nam należy[3].

            Osobowa troska o misje ogarnia nie tylko kapłanów, wyjeżdżają też nie tylko zakonnicy i zakonnice. Znamy kraje – choćby taka mała Belgia czy Irlandia – które posyłają całe zastępy ludzi żonatych, wykształconych w konkretnym rzemiośle czy profesji, którzy spieszą z pomocą ludom Trzeciego Świata i tam spełniają swoje posłannictwo. U nas jest ten sposób rozumienia misji jeszcze nie dość rozbudzony.

            Ale to wszystko jest tylko jedną warstwą, może bym powiedział: nawet łatwiejszą, choć się wydaje wielu ludziom, że to byłby gest bardzo dojrzały. Ta warstwa głębsza to przede wszystkim troska o własne pełne, dojrzałe chrześcijaństwo. Chyba zgodzimy się, że – począwszy od odpowiedniej pomocy materialnej, nie mówiąc o osobowej – zaangażowanie w pomoc zależy przede wszystkim od tego, jak ja sam pojmuję swoje chrześcijaństwo. Jeśli człowiek nie ma rozwiniętego zmysłu społecznego, a po wtóre, jeśli człowiek nie ma rozwiniętego zmysłu odpowiedzialności za przyjęcie Ewangelii przez drugiego czło­wieka, to jest tak dlatego, że wpierw jest nieodpowiedzialny wobec siebie.

            Ilu ludzi na przykład – gdy patrzymy na duszpasterskie profile naszych parafii – żyje dynamicznym pulsem tej wspólnoty?

            Nasz kościół nie jest typowy, my nie jesteśmy parafią[4]. I można się tłumaczyć, że tu przychodzą ludzie, którzy albo nie chcą być w swojej parafii, albo mają inne motywy, ale tworzenie wspólnoty, scalenie w duchu odpowiedzialności społecznej jest niesłychanie trudne. Myśmy przez wieki nie troszczyli się o to, kto stoi obok w kościele. Był „Bóg i ja”, i ten mszalik, który przed soborową reformą liturgii trzymaliśmy w rękach myśląc, że jesteśmy światłymi katolikami. Naturalnie, historia często mówiła, że właśnie ci ludzie potrafili w momentach społecznej mobilizacji stanowić wspólnoty. I to też trzeba przypomnieć. Ale jako wspólnota chrześcijańska jeszcze w wielu wypadkach nie jest nasza społeczność wystarczająco dojrzała.

            Ale jeśli w nas to dojrzewa, to dojrzewa również i powinna dojrzewać jeszcze głębsza świadomość – ta, którą nam dzisiaj przypomniał Izajasz. Wspaniałe słowa, niby przypadkowe, ale bardzo na temat: „Jeśli (człowiek[5]) wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo” (Iz 53, 11). I to, co Chrystus powiedział: „Nie przyszedłem, aby Mi służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (por. Mk 10, 45).

            Kto dociera do tej warstwy odpowiedzialności społecznej i odpowiedzialności misyjnej? Kto tak pojmuje walkę o każdy swój dzień, o dojrzewanie swojego profilu duchowego, o swoją wierność Chrystusowi? Widzimy w tych wypowiedziach wyraźną aluzję do Eucharystii, i u Izajasza, i u Chrystusa, który mówił, ustanawiając Ją, to co dzisiaj powtarzamy: „Ciało moje za was wydane, Krew moja za was i za wielu wylana”.

            To  jest wymiar najgłębszy odpowiedzialności społecznej: owa pro-egzystencja, istnienie  dla  innych, dojrzałość owocu, który spada i staje się ziarnem nowego posiewu (por. J 12, 24). Tak w rodzinach, w wychowaniu, tak na stanowiskach w swojej pracy, tak we wspólnotach kościelnych, tak w starej Europie, tak wobec nowych krajów, może nawet tak na naszej ziemi wobec tych potencjalnych ludzi, których kiedyś spotkamy. Tak wobec naszych zmarłych, których za kilka dni będziemy omadlać w dzień zaduszny.

            Taką miłość posiąść, która troszczy się o tych, którzy są obok, i chce im dać przede wszystkim to, co jest najważniejsze: zbawienie, życie wieczne, które jest cenniejsze nad wszelkie skarby.

(1979)

 

   [1] Bł. Marię Teresą Ledóchowską beatyfikował Paweł VI przed czterema laty, w 1975 roku.

   [2] Henri Godin był współautorem raportu sporządzonego na prośbę kardynała Suharda, zatytułowanego Rapport sur la conquête chrétienne dans les milieus prolétaires, opublikowanego w roku 1943 w postaci wspomnianej książki, La France, pays de mission?, wielokrotnie wznawianej.

   [3] W roku 1979, kiedy głosiłem tę homilię, uzyskanie zgody władz państwowych na budowę nowych świątyń było jeszcze bardzo trudne.

   [4] Kościół św. Marka Ewangelisty w Krakowie jest kościołem rektoralnym parafii Mariackiej.

   [5] Słowa te odnoszą się do Chrystusa, ale także do każdego Jego ucznia.

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz