ROK A


Pierwsze czytanie: Dz 2, 14.22-28

      Drugie czytanie: 1 P 1, 17-21

      Ewangelia: Łk 24, 13-35

3 NIEDZIELA WIELKANOCNA

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

22 kwietnia 2023

Przygotowujący nas niedawno do przeżycia misterium Zmartwychwstania Chrystusa Wielki Post był jakby wchodzeniem na wysoką górę. Bo i tak jest. Zmartwychwstanie jest wydarzeniem związanym organicznie z krajobrazem, gdzie dominuje szczyt Golgoty. Okres liturgiczny, jaki przeżywamy obecnie, bardziej się nam kojarzy z pokonywaniem drogi wraz z uczniami Chrystusa między Jerozolimą a miasteczkiem Emaus (jak dzisiaj usłyszeliśmy), czy też innymi miasteczkami, coraz dalej położonymi od Świętego Miasta.

Taki szkic mamy właśnie przed oczami dzisiaj, kiedy zgromadzeni w świątyniach na sprawowanie Eucharystii, mamy głębokie przeświadczenie, że Wielki Dzień zmartwychwstania Chrystusa trwa nadal. Wzeszło „słońce, które nie zna zachodu”1. Nam może się tylko położyć kataraktą na oczy wątpienie niewiernego Tomasza, które niejednemu z nas zakwestionowało wprawdzie jego wiarę, ale po to, aby ją także pogłębić. Dzisiejszy epizod ewangeliczny, Emaus, jest też wielkim darem dla wzmocnienia naszej wiary. Wiary, która jest nam tak straszliwie potrzebna w codziennym zmaganiu o dotrzymanie wierności Temu, bez którego wszystko na tym świecie staje się puste i bezsensowne, oddane na pastwę niczym nie ukojonego żalu i smutku. Myślę, że można się tu wciąż odwoływać do doświadczenia każdego z nas, i nie tylko naszego.

Tak jest. Bez Boga, bez Boga bliskiego, Boga i Człowieka zarazem – a jest Nim Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały, obecny dla nas w Eucharystii – życie nasze nie ma pełnego sensu. To „pełnego” dodałem po namyśle, zastanawiając się, czy słusznie byłoby powiedzieć, że w ogóle nie ma sensu. Człowiek ciągle bowiem szuka odpowiedzi na pytanie skąd, dokąd i po co, jaki jest ostateczny cel jego dążeń, jaki jest ostateczny sens podejmowanych codziennie trudów. Zwłaszcza wtedy, kiedy życie ludzkie przemienia się w pasmo cierpień, czy też jeśli już ocienia je groźba niechybnej śmierci.

Jest w Łukaszowym opowiadaniu o spotkaniu uczniów Jezusa z ich Mistrzem w Emaus wiele cennych wątków, one kształtują naszą wiarę. Ale jest jeden dominujący: to niezwykle jasno przedstawione stanowisko Jezusa wobec ich postawy. Zazwyczaj kaznodzieje cytują ten moment, kiedy Chrystus, po wyjaśnieniu Pism, gdzie wyłożył, co odnosi się do Niego, zasiadł do stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im – wtedy oczy ich otworzyły się i poznali Go, a On zniknął im sprzed oczu. I dalej łamie Chleb, niektórym serce zapała, jakby go dotknął, a potem znowu znika.

Przytaczam ten epizod dziś, aby go odświeżyć w naszej pamięci, ale pragnę uwypuklić inny moment. Oto przy widocznej bezradności uczniów zarażonych smutkiem, odchodzących z pełnego symboliki miasta zbawienia, Jerozolimy, staje w poprzek ich drogi Zmartwychwstały Pan – czyli moment wcześniejszy od epilogu. Jeszcze raz powtarza się znana nam już z poprzednich etapów życia Jezusa scena. Oni zapomnieli, że kończył swój testament wypowiadany nad chlebem i winem (który ma moc aż do skończenia świata i w cudowny sposób uobecnia Jego Osobę) słowami: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Zapomnieli o tym. Właśnie to «czynienie» nad chlebem i winem w kontekście cytowanej Biblii pozostawił Chrystus wszystkim jako lekarstwo na bezsens, smutek, wszelkie dramaty i tragedie. Lekarstwo dające „pałanie serca”, dar dla życia w pełnym wymiarze.

Kto potrafi to z tym związać? Kto to widzi? Ilu ludzi właśnie z tego braku więzi kuje antydowód, dając antyświadectwo swoim życiem. A ma być ono takie, jak je wraził w pamięć wszystkim pokoleniom Dawid, kiedy pisał komentarz do testamentu Jezusa (dzisiaj to też Kościół nam czyta): „Miałem Pana zawsze przed oczami, gdyż stoi po prawicy mojej, abym się nie zachwiał. Dlatego ucieszyło się serce moje i rozradował się język mój, także i ciało moje spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu. Dałeś mi poznać drogi życia i napełnisz mnie radością przed obliczem Twoim” (Dz 2, 25-28).

Właśnie, o tym można zapomnieć, i jak mówi życie, jak mówią fakty, o tym się zapomina. Iluż to z nas o tak intensywnym przeżyciu ostatniej Wielkanocy już zapomniało, a co będzie w czasie wakacji, po wakacjach, za rok? Ileż to lat już minęło! Czy serce coraz bardziej się rozpłomienia, czy gaśnie, czy jest w letniej formie przyzwyczajonego, zrutynizowanego chrześcijaństwa? „Jezus przybliżył się” do nich – mówi Łukasz – „lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali” (Łk 24, 15-16). Nie poznali czasu nawiedzenia (por. Łk 19, 44). Zamiast mieć czucie, które budzi zapał serca, szli „smutni” (Łk 24, 17). Oto wątek niezwykle ważny dla kształtowania naszej wiary, tak indywidualnej, jak i zbiorowej.

Może zdziwi się ktoś tym podziałem – wprowadzam go z pełną świadomością. Jest wiara indywidualna i jest wiara zbiorowa. Truizmem jest mówić, że przy naszym wybujałym indywidualizmie rozumiemy często wiarę chrześcijańską jako naszą sprawę prywatną. (Choć czasem się pocieszamy, że są jeszcze inne „ugrupowania”, gdzie „prywata” stoi jeszcze wyżej jako cecha charakterystyczna). Gorzkie owoce tego stanu rzeczy są wyraźne. Choćby na przykład przeżywany kryzys wiary – z czego wynika? Z braku odpowiedzialności za świadectwo wiary i jej przekaz, czy to w rodzinie, czy w środowiskach, w których żyjemy.

Jeśli dzieci są niewierzące, to nie wiem, czy nie będą pytani o odpowiedzialność rodzice, którzy przynieśli dzieci do chrztu, zrodzili je najpierw z ciała, ale nie dali im ducha chrześcijańskiego.

I dlatego trzeba sobie uświadomić, że nasze wiara to też wiara Kościoła. Ile razy w Wigilię Paschalną Wielkiej Soboty, patrząc na dzieci odnawiające przyrzeczenia dane na chrzcie, robimy rachunek sumienia: jak ja czuję odpowiedzialność za tych, którzy wchodzą w życie chrześcijańskie? Jak my, razem tu zgromadzeni, czujemy odpowiedzialność za nas samych jako objawienie Kościoła? W nas objawia się Ciało Chrystusa – po to został w Eucharystii, by żyć w nas, by objawić swoje zmartwychwstanie w nas. I jak nasza wiara wzmacnia się wiarą innych, jak wzmacnia się przykładem ich świadectwa, jak wzmacnia się wierność przykładem ich wierności?

I odwrotnie: jeśli brak tych cech, co się dzieje z człowiekiem? Ile dzieci wychowało się w wierności spowiedzi i Eucharystii, patrząc na prosty obraz swoich rodziców, którzy przyjmowali te sakramenty systematycznie i odpowiedzialnie. A ile utraciło wiarę właśnie tylko dlatego, że nie widziało swoich rodziców przy tych świętych czynnościach.

Ale jest jeszcze inny wymiar, który pragnę dzisiaj wydobyć na jaw w tej ostatniej części mojej refleksji. Rzadko się zdarza, że niedziela trzecia Wielkanocy przypada na dzień 3 maja. Ta data w symbolicznym skrócie przynosi nam, mieszkańcom tego kraju, wiele skojarzeń. Dominuje nad wszystkim Konstytucja wielkiej reformy z 1791 roku. Niezwykle szlachetny zryw, ukazujący dynamiczną żywotność Narodu już skazanego na śmierć. Pamiętamy: pierwszy rozbiór Polski był w 1772 roku. Przyszłość nie inna. Konstytucja 3 Maja pozostała na papierze. Głośne proklamacje praw człowieka, promulgowane przez Zachód, nie przeszkodziły pogwałceniu praw całego Narodu. Rozbiór Polski wykazał, że wszystkie zasady moralne opierające się na prawie międzynarodowym zostały skazane na milczenie. Nad Polską zapadła noc.

Wspominając te wielkie dni Narodu pragnę zadać tylko jedno pytanie: czemu odnowa postanowiona w Konstytucji Trzeciego Maja przyszła tak późno? Na którym kilometrze od Jerozolimy doznała zahamowań? W Emaus czy w Atenach, czy w Rzymie, czy przy Słupach Gibraltaru? Śluby Jana Kazimierza w katedrze lwowskiej były w roku 1656, ale to już było initium calamitatis regni, początek upadku królestwa. Sobieski pod Wiedniem – 1683. A potem? Czemu zwlekali ci, którzy mieli mieć oczy otwarte i odpowiedzialność?

„Oto dwaj uczniowie Jezusa tego samego dnia, w pierwszy dzień tygodnia, byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej o sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali” (Łk 24, 1316).

Mam teraz na warsztacie lekturę Maxa Schelera pod tytułem Filozofia człowieka w epoce zacierania się przeciwieństw. Pisze tak: „To, co wywodzi się z ducha, nie przychodzi automatycznie, samo od siebie. Trzeba to ująć w własne ręce. Taki sens mają słowa: «Nie tylko jednostka, również ludzkość może skończyć jak święty lub jak łotr. Zależy to od jej woli». Człowiek jest istotą, której sam sposób istnienia jest kwestią otwartej wciąż decyzji: kim chce być i kim chce się stać”.

Przykład historii naszego Narodu, ukazujący działanie wspólne wyrażające wiarę zbiorową, spróbujmy odnieść teraz, na koniec, do naszej wiary indywidualnej. Boć przecież zawsze wiara Narodu, wiara zbiorowa jest wyrazem wiary poszczególnych jednostek. Iluż to uczniów Chrystusa, odchodząc w smutku z Jerozolimy, wychodzi zbyt daleko na opłotki. Tak daleko, że niebawem jest za późno. A jak łatwo o to w „epoce zacierających się przeciwieństw”, intensywnego wciąż kuszenia szatana – tak częstego sprzymierzeńca ludzkiej głupoty i ludzkiej słabości.

„Zachowaj mnie, Boże, bo chronię się do Ciebie (wołamy dzisiaj), mówię do Pana: «Tyś jest Panem moim». Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, to On mój los zabezpiecza” (Psalm responsoryjny).

(1987)

 

1 Por. Orędzie Paschalne.

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz