homilia bpa Wacława Świerzawskiego
„Przemija postać tego świata. Czas jest krótki” (1 Kor 7, 31.29). Te słowa świętego Pawła napisane dwa tysiące lat temu, które przed chwilą słyszeliśmy, są wciąż aktualne, jakby pisane dzisiaj. Proszę tylko pomyśleć, jak często przy naszych codziennych spotkaniach wypowiadamy podobne opinie: „Ale ten czas ucieka!” Ucieka, kiedy patrzymy na małe odcinki: dopiero były Święta, a już na horyzoncie Wielki Post. Ucieka, kiedy patrzymy na odcinki większe, etapy życia: dopiero matura, dyplom, zawarcie małżeństwa, święcenia kapłańskie – a to już tyle lat! Ucieka, kiedy odchodzą ludzie, ludzie bliscy, kiedy odchodzi całe pokolenie. Iluż to z nas już dzisiaj mówi – i rodzice, i wychowawcy, i nauczyciele, i kapłani – że faktycznie czas jest krótki. Ktoś powiedział: dwie godziny, to wszystko.
To stwierdzenie jest zachętą do poważnej zadumy i refleksji, i rozglądania się za tym, co nieprzemijające. Iluż to ludzi, właśnie, dopiero kiedy uświadamia sobie, że ma przed sobą dwie godziny do dyspozycji, zaczęło poważnie myśleć o nieprzemijającym. I iluż to z nas pod wpływem takich przemyśleń doszło do wniosku, że chrześcijanin tylko wtedy może spełniać swoje życiowe zadanie w świecie, kiedy żyje pełnią życia Chrystusa, kiedy posiada z Nim ścisłą więź. Kiedy jest doskonały.
Boimy się tego sformułowania, a jeszcze bardziej boimy się tego drugiego: kiedy jest święty. Ponieważ niełatwo wiedzieć, o co chodzi w doskonałości chrześcijańskiej i w świętości. A funkcjonuje też przeświadczenie, że to sprawa nie dla ludzi świeckich, ale raczej dla zakonników, dla księży. I ponieważ taki stereotyp funkcjonuje, wielu ludzi zajmuje się serio czymś innym, a to spycha na margines swojej, także chrześcijańskiej, egzystencji.
Znamy dramatyczne sytuacje, kiedy dochodzi do konfrontacji wynikających z faktu, że czas jest krótki. Najczęściej jest to sygnał dany przez czyjąś śmierć czy chorobę. Najboleśniej przeżywamy, kiedy my sami zapadamy na poważniejszą chorobę czy też nasze dziecko, ktoś bliski. Czasem takim sygnałem jest kryzys. Kryzys rodzinny, małżeński. I wtedy szok wpływa jak gdyby na intensywne myślenie. Tworzy świadomość, że niestety nasza wiara nie miała korzeni i daliśmy się porwać jak zeschły liść.
Ale w tej chwili nie pójdziemy w biadolenie i w negatywne przykłady. Raczej pragnę przypomnieć rzecz, która jest już tutaj zarysowana. Mianowicie, że wszyscy chrześcijanie są powołani do doskonałości i świętości. To jest teza zdumiewająca! Każdy nawet – jeśli ta teza jest prawdziwa, a wiemy, że ją sformułował expressis verbis Sobór Watykański II[1] – każdy może być pytany, jak przykłada rękę do tego realizowania, ujawniania, objawiania w sobie doskonałości i świętości. I to od razu ustawia w relacji do tak zwanych sytuacji granicznych, ale też do codzienności. Bo chyba zdajemy sobie sprawę, że sytuacje graniczne są tylko ostatnią kroplą do określonego stylu życia. Ojciec Kolbe zostałby prawdopodobnie świętym (może nie męczennikiem), gdyby nie zginął w Oświęcimiu. Jego życie było święte.
Całe więc życie chrześcijańskie, wiemy o tym dobrze, ma być Chrystusowe – oto najkrócej można tak streścić dzisiejszą Ewangelię. Jezus zaczął w ten sposób głosić swoje orędzie: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1, 15). I to, co dzisiaj nam Kościół każe przypomnieć, to nie tylko fakt, że kiedy doszedł do poszczególnych ludzi i mówił: „Pójdź za Mną” (Mk 1, 17), „natychmiast zostawili sieci i szli za Nim” (por. Mk 1, 18). Są inne przypowieści, które mówią, jak dochodził nie tylko do tych, których wezwał do apostolstwa. Do prostych ludzi. Do kupców, do ludzi starych, do chorych. I szli za Nim. Zresztą często i bez jakiegoś rozstrzygającego dialogu.
A pełne treści są te przypowieści, które znamy na pamięć, kiedy Chrystus mówił o konieczności sprzedania wszystkiego, aby kupić jedną bezcenną perłę (Mt 13, 46), aby kupić skarb (Mt 13, 44). Za łatwo nam chrześcijaństwo przychodziło i przychodzi. Chrzczeni w niemowlęctwie, nie płacimy tak wielkiej ceny za to, żeby otrzymać skarb. I dlatego też później trudno nam zrozumieć, że trzeba jednak sprzedać wszystko, żeby tym skarbem żyć do końca.
A więc wracając do tego określenia: życie ma być doskonałe, życie ma być święte – można już z tych kilku prostych zdań wyciągnąć taką tezę: życie chrześcijanina ma być naśladowaniem Chrystusa, czyli pokazywaniem wąskiej drogi krzyża, ma być czujnym trzymaniem skarbu. Jakiego skarbu? Skarbu łaski. „Łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”. Otrzymujemy łaskę na chrzcie, dopełniamy łaskę podczas bierzmowania i wzmacniamy w Eucharystii. Ma być życie chrześcijańskie zgodne z wypowiadanym przez nas „Amen” wobec wymogów królestwa Bożego, które wprowadza nas w wymiar eschatologiczny.
Znamy już ten termin dobrze. Wymiar eschatologiczny to znaczy: realizacja prośby, którą powtarzamy codziennie: „Przyjdź królestwo Twoje”. Królestwo przychodzi. Nie w pojęciu zewnętrznym, mesjańskim – jak tyle razy w dziejach różne narody się o to modliły. Królestwo Boże przychodzi wtedy, kiedy człowiek chce, aby zmartwychwstały Bóg żył w nim i przez niego działał, objawiając w człowieku swojego Ducha.
Uczeń Chrystusa ma objawić obyczaje królestwa Bożego, skoro zmartwychwstał z Chrystusem, skoro umarł dla grzechu i zmartwychwstał – tak jak brzmią pytania formułowane przy chrzcie: Wyrzekasz się? Wierzysz?
Chrześcijanie powinni odrzucić obyczaje tego świata, choć będą im je wtykać w oczy i w uszy. Paweł powiedział: „Zadajcie śmierć temu, co jest przyziemne (w was): rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy, chciwości, bo ona jest bałwochwalstwem” (Kol 3, 5). A więc mówi o porzuceniu wszelkiego egoizmu. Chrześcijanie (mówiąc tym samym językiem Pawła) powinni „przyoblec się w serdeczne miłosierdzie, w dobroć, w pokorę, w cichość, w cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, a nade wszystko mając miłość (i też Paweł tak to określa), która jest więzią doskonałości” (por. Kol 3, 12‑14).
Takie właśnie są obyczaje tego królestwa, o którego przyjście prosimy (za chwilę czyniąc często całkiem co innego). Takie są właśnie cechy Chrystusowych obyczajów. Jak inni ludzie, chrześcijanin – pomimo że żyje czy stara się żyć według tych nakazów i rad – płacze, cieszy się, cierpi, walczy, kupuje, sprzedaje... ale nie czyni tego tak jak inni. Wszystkie czynności doczesne tracą dla niego cel same w sobie. Oczywiście, że to przez nie – spełniając je, i to spełniając w sposób odpowiedzialny – zmierza on do ideału, który nie jest z tego świata. I to właśnie one, te konkrety codzienności, są dla niego środkiem życia według obyczajów Bożych. Czyli czyni to samo, co inni, ale w inny sposób. To znaczy, stara się w te wszystkie czynności włączyć jeszcze ten dar, który mu Bóg daje: miłość Chrystusa. Chce czynić to wszystko tak jak Chrystus.
Właśnie w tym kontekście rozumiemy nieco głębiej zamiar Pawła, wyłożony w kilku słowach skierowanych do mieszkańców Koryntu: „Bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, co mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, co płaczą, jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, jakby się nie radowali; ci, co nabywają, jakby nie posiadali; ci, co używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata” (1 Kor 7, 29‑31).
A więc chrześcijanie używają dóbr tego świata, ale tak jakby z nich nie korzystali. Rozumiemy teraz, dlaczego (jeśli sprawy tak się mają) wznosiliśmy przed chwilą do Boga modlitwę: „Panie, naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami” (refren Psalmu responsoryjnego). Kto tak potrafi? Kto to potrafi, nie doprowadzając do tej groźnej „schizofrenii”, która tak gnębi ludzi, kiedy właśnie nie potrafią rozwiązać tego węzła: pozostać w wierności Chrystusowi, żyjąc w sercu świata. Nie żyją często według obyczajów Chrystusa, który w nich umarł i zmartwychwstał, i przez chrzest i Eucharystię ma żyć, tylko przyjmują duchowy profil synów ciemności.
Zatrzymajmy się jeszcze przez moment, bo to jest rzecz istotna, kluczowa dla naszego rozważania – nad pojęciem doskonałości. Czym jest doskonałość? Skoro mówimy, że jest stanem normalnym chrześcijanina – każdego, nie tylko zakonnika, księdza, każdego kto narodził się z Boga, przyjął chrzest, przyjmuje Eucharystię – trzeba dobrze wiedzieć, co to znaczy. Spróbujmy ująć istotę chrześcijańskiej doskonałości w kilku zdaniach.
Nie zapomnijmy o zdaniu, które przed chwilą do nas powiedział Chrystus: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. A więc do istoty doskonałości należy nawrócenie, metanoia, zmiana myślenia. Przyjęcie tej nowości, której Bóg udziela ludziom dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa i zesłaniu Ducha, który rozpoczyna w nas działanie Boga, dzieło Boga. A więc można tak powiedzieć, że chrześcijańska doskonałość to wejście w działanie Boga, który przez Chrystusa i Ducha Świętego nas nieustannie odnawia. Wejście przez wiarę, która jest rezonansem na objawienie Boga, i chrzest, który jest dopełnieniem naszej wiary. I wchodzenie coraz pełniejsze. Co to znaczy: coraz pełniejsze? Coraz bardziej precyzyjne rozeznawanie woli Boga, wobec której mamy zajmować postawę uległości i posłuszeństwa. Obok modlitwy „przyjdź królestwo Twoje” mówimy „bądź wola Twoja”.
I proszę zauważyć, że tu się najczęściej pojawia moment kryzysu wiary. Człowiek, nie wiedząc w pełni, czego Bóg od niego chce, co to wszystko znaczy, czym są Jego wymagania, nie identyfikuje się ze stanowiskiem Abrahama, który nie rozumiejąc, do czego Bóg go wzywa, a słysząc głos Boga, wierny głosowi przemawiającemu w ciemności – idzie. Idzie tam, gdzie go wzywa głos Boga. Nie znaczy to, że idzie bez celu. On już ma te przesłanki, które mówią, że nie idzie w pełną ciemność.
Tak samo jest z nami. Właśnie to, że nas chrzczą w niemowlęctwie, jest naszym ogromnym przywilejem. Bo jeśli trafiamy na dobrych rodziców, dobrych wychowawców, dają nam wstępną formację religijną, dzięki której możemy już iść w ciemność jak Abraham. Ale w tej ciemności jest pewność, jest jedna pewność i od niej trzeba zacząć: że ten, kto chce być Chrystusowy, musi miłować. Myślę, że większość chrześcijan to rozumie: że istotą chrześcijaństwa jest miłość. I to nie miłość jakakolwiek, tylko miłość, która ma do naśladowania wzór Chrystusa. A Chrystus objawia refleks miłości Ojca, tajemnicę Ojca, Boga transcendentnego, którego „nikt nigdy nie widział” (J 1, 18).
Paweł w Liście do Efezjan mówił, że życie w miłości według wzoru Chrystusa ma być właśnie takie: „On nas umiłował i wydał samego siebie za nas” (por. Ef 5, 2). Tak też i my mamy czynić. Jedni drugim i Bogu. Na tej zasadzie jest oparta nauka wczesnochrześcijańską dotycząca małżeństwa, która po dziś dzień obowiązuje: „Mężowie, miłujcie żony wasze tak, jak Chrystus miłuje Kościół, a żony – jak Kościół Chrystusa” (por. Ef 5, 25).
Tak więc miłość jest fundamentem i zasadą doskonałości. Myślę, że tu nikt wobec tego nie oponuje. Ale powtórzmy i podkreślmy to: chrześcijanin nie naśladuje Chrystusa jak artysta, który tworzy, patrząc na model – ale naśladuje, uczestnicząc w życiu Chrystusa. Doskonałość nie jest odbiciem pewnej postawy moralnej, nie jest moralizmem. Paweł powiedział: „Ci są synami Bożymi, których prowadzi Duch Boży” (por. Rz 8, 14). A więc do tego, żeby odczytać model Chrystusa z Biblii, trzeba uczestnictwa w sakramentach. Bo tu dokonuje się, dzięki sakramentom, coraz głębsze jednoczenie – poprzez spotkanie – z osobą Obecnego w sakramentach, uczestnictwo w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, w Jego paschalnym Przejściu. (To uroczyście świętujemy w Wielkanoc, przygotowując się do tego przez Wielki Post). I dzięki temu zjednoczeniu sakramentalnemu uczestniczymy w Jego życiu, w Jego miłości.
Jakże wielka tutaj jest i urastająca do rangi niezwykłej, rola chrztu, do którego się ciągle odwołujemy, rola bierzmowania, którego nie można stracić z horyzontu naszej formacji, a przede wszystkim rola sakramentów pokuty i Eucharystii – są one dwutaktem, dzięki któremu jednoczymy się z miłością Chrystusa.
I oto obraz staje się nam coraz bardziej zrozumiały. Za chwilę powiemy (i mówimy często): „Wierzę w Boga”. Niektórzy mówią także (może kogoś to też naprowadzi na ten ważny wątek): wierzę, ale nie praktykuję. Co znaczy wierzyć w Boga? wierzyć w Boga to znaczy mieć wiarę żywą dzięki miłości, dzięki zjednoczeniu z osobą Chrystusa. Wtedy nasza wiara jest także ufna: „Wiem, Komu zawierzyłem” (por. 2 Tm 1, 12). Staje się ufna jak wiara Abrahama. I dzięki ufności, która jak gdyby ukazuje nam horyzont, ale go równocześnie przybliża – zaczyna się precyzować cel wiary, to czego na początku jeszcze wyraźnie nie było. Dzięki otrzymanemu światłu ufność nadziei wytycza cel. Idąc ku nieznanemu, w miarę zbliżania się – a idziemy wierząc słowu Bożemu – coraz wyraźniej widzimy zarysy, tak jak byśmy z Nowego Targu dojeżdżali już pod góry: im bliżej, tym wyraźniej.
Dlatego, że miłujemy i ufając wierzymy, zaczynamy być prawdziwymi uczniami Chrystusa. Wiara ukształtowana przez miłość i nadzieję staje się podstawową normą całkowitego zdania się na wierność Boga. Wiem, że On jest wierny. I wiem, że skoro zawiera ze mną przymierze w Krwi Syna swojego, rozdzielając mi miłość Ducha Świętego – On dotrzymuje przymierza. Co więcej, przymierze zamienia w zrękowiny, w przyjaźń. Człowiek, który zaczyna to rozumieć, coraz bardziej doświadcza, że Bóg domaga się działania w nim i przez niego – bo ma miłość Boga, która nie może być złożona w zamkniętym naczyniu. I co więcej, zaczyna rozeznawać coraz bardziej, co to znaczy miłować tak jak Chrystus. Paweł ujął to pięknie jednym zdaniem: „wiara, która działa przez miłość” (Ga 5, 6). To właśnie tę wiarę wyznajemy, kiedy mówimy: „Wierzę w Boga, wierzę w Jezusa Chrystusa, wierzę w Ducha Świętego”. Cóż to by było za wyznanie, gdyby człowiek nie ufał Temu, komu wierzy, i nie miłował, skoro On jest Bogiem, który Syna dał i wylał krew za nas, żeby się podzielić z nami Jego miłością.
Właśnie (kończę rozważanie) prawdziwa wiara, która objawia miłość Boga w nas – jest doskonałością. Bo wiara bez miłości jest martwa (por. 1 Kor 13, 2). Tak! Czyli mówić: wierzę, a nie praktykuję – to znaczy też: nie wiem, co mówię.
Taka jest więc chrześcijańska doskonałość. A teza, że wszyscy wierzący muszą być doskonali i starać się o urzeczywistnienie tak nakreślonego ideału, nie może być obalona, musi być przyjęta. I człowiek, który teoretycznie to zrozumiał, nie ma nic innego do zrobienia, jak tylko przemieniać teorię w praktykę.
Kiedy więc Chrystus mówi: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1, 15) a Paweł mówi: „Przemija postać tego świata, czas jest krótki” (1 Kor 7, 31.29), a my prosimy: „Naucz mnie chodzić Twoimi ścieżkami” (refren Psalmu), chyba po tym rozważaniu wiemy troszkę lepiej, co należy czynić.
(1988)
[1] Soborowa Konstytucja dogmatyczna o Kościele mówi: „Wszyscy wierni, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie, powołani są przez Pana, każdy na właściwej sobie drodze, do doskonałej świętości, jak i sam Ojciec jest doskonały” (KK 11). I dodaje: „Wszyscy w Kościele, niezależnie od tego, czy należą do hierarchii, czy są przedmiotem jej pasterskiego posługiwania, powołani są do świętości, zgodnie ze słowami Apostoła: «Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie»” (KK 39).
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz