homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Dzisiaj biskup nawiedza parafię św. Józefa w Sandomierzu, to znaczy tę parafię, do której przynależysz; chyba że ktoś z przypadku jest z innej, to się też już o tym dowiedział. Czym jest wizytacja, mówiłem, bo jestem tu już dłuższy czas, od rana, i jeszcze na jutro pozostanę, żeby przekonać się, jak na tym małym terytorium, które określa przynależność do tego kościoła, żyje lud Boży, uczniowie Chrystusa. Tutaj wpisujemy wydarzenia najważniejsze w naszym życiu: chrzest, bierzmowanie, przyjęcie Ciała Chrystusowego, zapis o zawartym małżeństwie, zapis o kapłaństwie, o ślubach zakonnych, a także zapis o sakramentach ostatnich – a potem już tylko zapis pogrzebu.
Księgi parafialne są tutaj na półkach, od XVIII wieku, trumny ze szczątkami znakomitszych tylko w podziemiach, zwyczajnych śmiertelników wzdłuż alejek cmentarnych. Będziemy je niebawem nawiedzać na tych wielkich dorocznych rekolekcjach, które przemawiają może poważniej do naszych umysłów i serc aniżeli słowa kaznodziei.
Wielu ludzi nawróciło się na cmentarzu. Wielu ludzi przy otwartej trumnie pierwszy raz w życiu zadało sobie pytanie: po co ja żyję na tym świecie? Ponieważ wielu ludzi nie wie, po co żyje, miotają się jak zwierzęta w zamkniętej klatce, z prawej strony do lewej, i wzwyż, a wszędzie jest kres i poczucie zniewolenia. Moi drodzy, mogę jeszcze odwołać się do niedawno odbytych misji świętych. Przypuszczam, że wielu z was przeżyło te święte ćwiczenia, które miały pomóc w odnowie duchowej. Niektórymi miały wstrząsnąć, właśnie jak ta otwarta trumna przyjaciela, który jeszcze wczoraj żył, a dzisiaj już przeszedł przez próg śmierci.
W tej chwili jesteśmy w świątyni. Spoglądamy na ołtarz, patrzymy na ściany, wzniesione sklepienie, na czcigodne sprzęty kościelne. Na ołtarzu za chwilę położymy chleb i wino, „owoc pracy rąk ludzkich”, który zostanie przyjęty przez Boga jak ofiara, na którą spada ogień i ją wchłania i pochłania. Ludzie od wieków, od tysiącleci składają Bogu ofiary, chcąc otrzymać od Niego miłosierdzie, chcąc otrzymać od Boga pokój i radość, i pełnię życia. Jest chrzcielnica, gdzie przyniesiono nas jako niemowlęta (czy też być może jest tu ktoś z was, kto w wieku dorosłym przyjął chrzest – to trochę inaczej wtedy wygląda) i zdajemy się na łaskę i niełaskę naszych rodziców i naszych chrzestnych, którzy mają nas pouczyć o cudzie chrztu, a zamiast tego urządzają przyjęcie i przyjmują prezenty. Ot, tylko chrzcimy – i zostawimy dziecko na dolę i na niedolę.
I potem przychodzą tak zwane kryzysy religijne, ponieważ młody mężczyzna czy młoda kobieta pod wpływem innych recept i propozycji, zamiast wzrastać w tym, co się dokonało – tak jak ślubowali przy chrzcie rodzice: wyrzekam się szatana, grzechu i pychy, wierzę w Boga – zamiast zostać wiernym, nie dochowuje wiary. Jest konfesjonał dla tych, którzy nie dotrzymali paktu z Bogiem. Chrzest jest paktem, pacta sunt servanda, pakty trzeba zachowywać, Bóg nigdy nie łamie zawartego przymierza, ponieważ Syn Boży Jezus Chrystus podpisał swoją krwią to, co Bóg obiecał człowiekowi. My podpisujemy atramentem i atrament się zmazuje bardzo szybko. Krew nie zmazuje się nigdy. Też sobie to trzeba uświadomić.
Ile razy, może nawet podczas tych misji, klękaliśmy przy kratkach konfesjonału, przymykaliśmy oczy – bo wiemy, że człowiek, który tam siedzi, jest tylko narzędziem Wszechmogącego Boga, bo tylko Bóg może odpuścić grzechy – i prosiliśmy, żeby wróciła nam ta postawa dziecka ochrzczonego, gdzie wszystko jest proste, prawdziwe, dobre, piękne i czyste. Bo taka ma być postawa człowieka, który wchodzi w przymierze z Bogiem. I odchodziliśmy szczęśliwi, że Bóg nam przebaczył naszą niewierność; bo czymże jest grzech, jeśli nie złamaniem zawartego przymierza. I szliśmy od konfesjonału do ołtarza.
Być może ksiądz powiedział: Kryzys małżeński? zacznij z powrotem odbudowywać więź z Bogiem, to się odbuduje więź z człowiekiem. Nie musicie rozrywać, nie musicie niszczyć, tak jak nie musicie niszczyć życia, które zaistniało w łonie matki.
Skoro Bóg stworzył człowieka, to klęknij przed Bogiem i powiedz: Boże, daj moc, żebym potrafił wychować. Zamiast morderstwa – wychowanie, czasem wychowanie świętego. Święta Katarzyna ze Sieny, Doktor Kościoła, była dwudziestym czwartym dzieckiem swoich rodziców i nic się nie stało. Stało się to, że swoją mądrością po dziś dzień poucza ludzi, jak trzeba żyć, jak spędzić tych pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat w wierności temu, co się wydarzyło na chrzcie świętym, co się wydarza każdej niedzieli, kiedy przychodzimy do kościoła, żeby z czystym sercem paść na kolana, wysłuchać słowa Bożego, przyjąć dar Komunii świętej i dać temu świadectwo. I tym samym mieć pewność, że droga, którą idziemy, doprowadzi nas do celu.
Moi drodzy, kończymy ten dzisiejszy dzień. Chciałbym – być może są tutaj tacy, którzy tu już byli i słuchali mnie raz czy drugi – chciałbym pozostawić jeszcze parę refleksji, jak gdyby sumujących te nasze dzisiejsze spotkania. Chciałbym powiedzieć, że tak jak misje, które przeżyliśmy, tak też spotkanie z biskupem ma pomóc wam w utwierdzeniu waszej wiary. Ma przypomnieć, że Bóg jest fundamentem tej świątyni, którą stawiasz, tej świątyni, którą ty sam jesteś – „Nie wiecie, że ciała wasze są świątynią i Duch Boży w was mieszka?” (por. 1 Kor 3, 16; 6, 19). Żebyśmy budowali na twardym kamieniu, na skale.
Kiedy Chrystus zaczynał nauczanie, w Kazaniu na Górze powiedział, że można dom budować na skale i na piasku (Mt 7, 24‑27). Nie daj Boże, budować na piasku. Przyjdą wichry, wody, powodzie i dom runie.
Iluż ludzi zmarnowało swoje życie! Iluż ludzi, mając nawet dobry fundament, doprowadziło do ruiny swojego życia. Piękna świątynia, ale kto z was przeżył wojnę, ten widział choćby Wrocław czy Warszawę po wojnie. Kilkadziesiąt kościołów w gruzach. I ludzie odbudowywali. Tak i z życiem jest. Podczas takich misji dziesiątki, setki ludzi wraca po pięciu, dziesięciu latach niespowiadania się, uzależnienia alkoholowego, narkotykowego, życia rozpustnego, kłamstwa, obłudy, fałszu, zbrodni. Wraca i mówi: Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną. Daj mi siły, żebym mógł odbudować tę moją świątynię, żebym mógł zbudować w sercu moim ołtarz, którym jest moje dobre sumienie – sumienie, którym jesteś Ty, Panie Jezu Chryste – żebym wiedział Twoją mądrością, co jest dobre w życiu, co jest złe. Żebym nie niszczył tego, co Ty chcesz, Panie Jezu Chryste, zbudować. „Boże, skało moja, na którą się chronię” (Psalm responsoryjny).
Być może byliśmy pięknie zbudowaną świątynią, być może ktoś ją zniszczył. Iluż ludzi nawzajem niszczy siebie, zostawiając ruiny i zgliszcza. Być może, że nawet nikt nie zniszczył. Każdy dobry gospodarz wie, i proboszcz, który odpowiada za świątynię i jej piękno, i ojciec rodziny, że co parę lat trzeba zrobić remont. Trzeba dach poprawić, uszczelnić, rynny wymienić, ściany i okna wymalować, oczyścić. Tak jest i w naszym życiu. Robimy te remonty podczas misji, rekolekcji. Są tacy, którzy regularnie, tak jak sprząta się mieszkanie, robią sprzątanie domu swojego, żeby mieć żywą świadomość, jaki jest sens i cel życia. Żeby mieć kryteria, normy, kodeks drogowy.
Jeśli mam do celu dojechać, to muszę tego kodeksu się trzymać i te normy brać za zobowiązujące, i muszę mieć też układ napędowy i paliwo, dzięki któremu cały mój organizm porusza się w kierunku określonego celu. Takie jest życie. Te analogie, porównania do jakiegoś pojazdu, instrumentu są całkiem na miejscu. Celem ludzkiego życia jest Bóg, tak jak wskazuje iglica na wieży świątyni. Człowiek stworzony jest po to, żeby Boga znał, Boga miłował, Bogu służył, w posłuszeństwie zachowując Jego przykazania, i tak zbawił siebie[1], przeszedł przez próg śmierci i pomógł innym, swoim dzieciom, przyjaciołom, sąsiadom. „Będziesz miłował Pana Boga swego całym sercem. Będziesz miłował swego bliźniego” (Mt 22, 37.39).
Cel określony. A normy? „Jam jest Pan Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremnie. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. Czcij ojca swego i matkę swoją. Nie zabijaj. Nie cudzołóż. Nie kradnij. Nie mów fałszywego świadectwa. Nie pożądaj żony bliźniego. Nie pożądaj rzeczy. Nie pożądaj niczego” (por. Wj 20, 2‑17).
Proste? Tym wszystkim filozofom, mędrkom, którzy chcą zachować tylko niektóre przykazania, a niektóre odrzucić – zabijają, cudzołożą, mordują, kłamią – Bóg kiedyś powie: co zrobiłeś z moim „kodeksem drogowym”? doprowadziłeś do katastrofy. Nie ma mocnych, jak mówimy, kodeks obowiązuje. Co chwila widzimy i słyszymy, że człowiek wyłamał się z normy i doprowadził do katastrofy. Połamany leży w szpitalu, jeśli przeżył, i na łóżku szpitalnym odprawia swoje rekolekcje. Moglibyśmy opowiadać wam, moi drodzy, my kapłani, którzy wysłuchujemy tych jęków ludzkich, płaczu ludzi, którzy stoją na pograniczu rozpaczy, ponieważ nie zachowywali norm, przykazań Boskich, Chrystusowych.
Ale wśród tych przykazań, które zachowujemy, są te, które odnoszą się, jak byśmy powiedzieli, do tego dynamizmu, który dopiero porusza nas we właściwym kierunku. Cóż z tego, że wierzymy w Boga – słuchajcie dobrze! – a żyjemy tak, jakby Boga nie było. Cóż z tego, że jak przyjdzie wizerunek fatimskiej Pani, wszyscy: łzy w oczach, tłumy, a za chwilę: zabija, cudzołoży, kradnie, żyje jak poganin. Co to za wiara jest? Nie ma miłości, tego dynamizmu, który prowadzi do Boga, który prowadzi przez Chrystusa w Duchu Świętym do Ojca. Czyli: bierz owoc krwi Chrystusowej wylanej na krzyżu jako Pokarm z ołtarza i tym się wzmacniaj, i mocą tego Pożywienia idź do celu (por. 1 Krl 19, 8).
O to właśnie chodzi w życiu, tego się ciągle uczymy. Masz dzisiaj lat dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt. Czasem ból człowieka pożera, jak patrzy na ludzi, którzy wciąż uciekają przed Bogiem, nawet w ostatnim etapie życia, już w szpitalu, kiedy nie ma żartów, bo za chwilę będzie werdykt – niestety, nieuleczalna, proszę pana, niestety już niedługo – i wydaje się im, że wtedy zostaje tylko rozpacz i lęk, i panika, i trwoga. A co ma być wtedy? Przecież święci, kiedy umierają, mówią: jeszcze trochę i oczy mi się otworzą, i zobaczę „niebo otwarte” (Dz 7, 56) i Boga żywego, którego szukałem przez całe życie i do którego szedłem przez całe życie, „dla którego miłości”[2] zachowywałem przykazania, których czasem nie rozumiałem.
Kończy się to nasze spotkanie i chciałbym wam powiedzieć, żebyście jeszcze raz po tych misjach, po tej krótkiej wizytacji sobie to wszystko pozbierali, tak jak wątki, z których splata się jedną grubą linę, której się trzeba trzymać, jak drogowskaz, za którym trzeba iść. Świadomość wyraźna, ostra, że życie jest dane raz człowiekowi i że trzeba cierpliwie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku do tego jednego celu, którym jest Bóg, zmierzać.
Popatrzcie, jak wspaniale to wszystko jest urządzone: co niedziela: „pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, żebyś sobie przypomniał, że masz miłować Boga całym sercem, całą duszą, całym umysłem, że masz zrobić rachunek sumienia, że nic nie jest w życiu tak ważne, jak Boga poznawać, miłować – żeby zachować świadomie i dobrowolnie te wymagania kodeksu przykazań, które Bóg daje. Każdej niedzieli. Rano (nie oglądaj telewizji po nocach, żeby rano nie zdążyć do kościoła) rano do kościoła, na kolana. Jeśli w grzechu – przez konfesjonał. Klęknąć, wysłuchać słowa Bożego, przyjąć Ciało Chrystusowe. Mąż z żoną, dzieci.
Patrzę się czasem z radością, kiedy ojciec i matka, dwoje, troje, czworo dzieci razem do Komunii świętej klękają. Wzrastają w wierze ojca i matki te małe dzieci, które mają w ojcu i w matce czytelną księgę Ewangelii. Nie potrzebują kartkować książek, patrzą się im w oczy, patrzą się na ręce, jak oni żyją, patrzą się czasem na ich biedę i nędzę, ale prawość, godność, niezłomność zasad, i czytają wszystko, wynoszą wszystko z domu. Surowo czasem patrzymy na alumnów, bo przyszłych kapłanów wychowujemy. Przychodzą z waszych domów, to są wasze dzieci, to są wasi bracia, wasze siostry. Jeśli wyszedł z domu, gdzie były połamane prawa Boże, rozbite małżeństwo, to nawet jak sutannę ubierze, będzie takim księdzem, do jakiego później macie pretensje. I wielu szydzi i kpi sobie z księdza, ale nikt nie kpi ze siebie, że takie dziecko zrodził i takie dziecko wyłamało się z konwencji jego zdrady Kościoła i zdrady Chrystusa, i chce być kapłanem, i czasem te błędy swoich rodziców do kapłaństwa przynosi.
Ileż tu zagadnień! Chciałbym, żebyście po tych misjach i po tych naszych spotkaniach jeszcze bardziej mieli świadomość ważności niedzieli, niedzielnej Mszy świętej, ważności spowiedzi, ważności Komunii świętej, tego Pokarmu, dzięki któremu rozumiemy kodeks wymagań Chrystusowych i jawi się przed nami ciągle, w całej krasie, w pięknie, Bóg ze swoim ubiczowanym, cierniem ukoronowanym Obliczem. Do którego idziemy i naszą biedę i nędzę potrafimy włączyć w święte misterium Mszy świętej, Eucharystii, by z Chrystusem umierając zmartwychwstać i mieć w sobie pokój Chrystusa. Mieć w sobie radość Chrystusa i mieć pewność, że życie nasze ma sens.
Starajcie się o wiarę żywą. Czytajcie na kolanach Ewangelię. Starajcie się i książkę katolicką przeczytać, katechizm, prasę katolicką. Idzie do ostrej konfrontacji między niewiarą i wiarą. Ostaną się tylko ci, którzy będą wiedzieli, co to znaczy wiara chrześcijańska, katolicka, kim jest Chrystus. Poznali, jak Chrystusa miłować, jak pozostać blisko Niego w przyjaźni i mówić jak święty Paweł: „Któż nas odłączy od miłości Chrystusa? Czy prześladowanie, czy miecz?” (por. Rz 8, 35).
Dajesz nam, Panie Jezu Chryste, wszystko. I wy, ojcowie i matki, tak żyjcie, starajcie się to poznawać coraz głębiej i to przekazujcie swoim dzieciom. Tak z niepokojem patrzymy na to młode pokolenie, które ma, tak jak zawsze każde młode pokolenie wszystkich wieków, głębokie intuicje, tęsknoty za prawdą, dobrem, pięknem, za szlachetnym życiem, za czystą i wielką, wierną miłością.
A uczą ich wszystkiego, co najgorsze, środkami masowego przekazu. Tak jakby chcieli zniszczyć całą historię Ojczyzny i całą historię Kościoła, żeby zniszczyć to wszystko, co jest dobre. Tak jak szatan niszczy, żeby grać swój hymn buntu wobec Boga i wobec Jego przykazań. Lucifer, niby „niosący światło”, które jest ciemnością. Który niszczy wszystko, tak jak te groby porozwalane na naszych cmentarzach i te napisy na naszych świątyniach, i te wszystkie szyderstwa i ataki na ludzi, którzy wierzą w Boga i chcą oddać swoje życie służbie w szpitalach, w wychowaniu, nauczyciele, prawnicy, kapłani. Na ludzi, którzy widzą szerzej i dalej, tak jak wy, ojcowie i matki, którzy chcecie całe swoje życie poświęcić dla dobra swoich dzieci, żeby żyły w prawdzie i dały świadectwo następnym pokoleniom, które po nas przyjdą.
Przyjmijcie te słowa i starajcie się tak żyć. Amen.
(1996)
[1] To parafraza znanego adagium św. Ignacego z Loyoli, Homo creatus est...
[2] Pro Cuius amore, „dla Którego miłości” – znane powiedzenie św. Tomasza z Akwinu.
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz