ROK B

 

Pierwsze czytanie: 2 Sm 7, 1‑5.8‑12.14.16

                                                                                                                     Drugie czytanie: Rz 16, 25‑27

                                                                                                                     Ewangelia: Łk 1, 26‑38

4 NIEDZIELA ADWENTU

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

23 grudnia 2023

Tegoroczny okres przygotowania do Bożego Narodzenia i oczekiwania na to wielkie Święto zbliża się do kresu: za pięć dni uroczystość Narodzenia Pańskiego. Tych, którzy przygotowali się, ta uroczystość zastanie, ufam „czuwających na modlitwie i pełnych wdzięczności” (prefacja).

            Wyrażać wdzięczność po chrześcijańsku to dziękować, ale łączyć dziękowanie ze sprawowaną Eucharystią: eucharistein, sprawować Eucharystię, znaczy też: dziękować, mając czyste serce i Chrystusa w sercu, współuczestniczyć w Jego dziękczynnym wielbieniu Ojca za to wszystko, co nam Bóg wyświadczył i wciąż świadczy. Trwać na modlitwie zaś, to wsłuchiwać się z żywą wiarą w słowo Boga proklamowane wciąż, dzisiaj też, przez Chrystusa, bo Chrystus słowo głosi – i znowu przez Chrystusa w Duchu Świętym z miłością odpowiadać na to słowo. Zajmować stanowisko wobec słowa. To jest: być człowiekiem odpowiedzialnym i być chrześcijaninem odpowiedzialnym. Odpowiadać na słowo, mówić swoje „Amen”, tak jak Maryja na słowo zwiastowania powiedziała fiat, „niech mi się stanie według słowa twego”.

            Właśnie do zajęcia takiego stanowiska zachęca nas dzisiaj, przygotowując nas wszystkich do przeżycia świat Bożego Narodzenia, święty Paweł. Przed chwilą usłyszeliśmy ten wspaniały tekst: „Bracia, Temu, który mam moc utwierdzić was zgodnie z Ewangelią i moim głoszeniem Jezusa Chrystusa, zgodnie z objawioną tajemnicą, dla skłonienia do posłuszeństwa wierze, Bogu, który jedynie jest mądry, przez Jezusa Chrystusa, niech będzie chwała na wieki wieków” (Rz 16, 25‑27). Kto więc (powtórzmy to dokładnie, żeby zapamiętać) chce przeżyć prawdziwie i po chrześcijańsku uroczystość Bożego Narodzenia, musi wierzyć. Głęboko wierzyć, wierzyć żywą wiarą, to znaczy wierzyć i miłować to, w co wierzy. I na słowo Boga odpowiadać fiat, amen – dlatego tak uroczyście śpiewamy „Amen” po zakończeniu Modlitwy eucharystycznej.

            Kiedy mówimy: wierzyć, pada pytanie,  jak  wierzyć. Właśnie: wierzyć żywą wiarą. Kto mówi, że wierzy, a nie miłuje, bo żyje w grzechu – ten nie wierzy prawdziwie, to jest wiara powierzchowna. Ale kto pyta: jak? musi też wiedzieć, w co ma wierzyć. Właśnie: ma wierzyć – na tym odcinku roku liturgicznego to nam Kościół przypomina – przede wszystkim w to, co obwieszcza misterium Bożego Narodzenia.

            Spróbujmy popatrzeć na ten schemat, a ukaże się nam głębia lub powierzchowność naszej wiary. Są ludzie, którzy wierzą tylko naskórkiem w to wielkie misterium Bożego Narodzenia, od zewnątrz. Zachowują tradycyjny folklor. Jest on piękny i ma wspaniałe treści. Wieczerza wigilijna z opłatkiem, z rybą – tłumaczyłem już to wszystko. Jak głęboko przemawia symbolika tych elementów! Ale to jest tylko przypomnienie tego, co jest treścią misterium. I kto chce sięgnąć do treści, musi sięgnąć do tej rzeczywistości, którą sprawujemy w świątyni.

            Zawsze każde święto przeżywamy, sprawując Eucharystię. To też jest symbol, ale w nim ukryta jest rzeczywistość: w Hostii jest Chrystus Zmartwychwstały, a w Nim jest Ten z krzyża i Dziecię z Betlejem, które się uobecnia tutaj wśród nas, czego znakiem jest żłóbek, do którego idą dzieci, przede wszystkim po to, aby nauczyć się rozumienia obecności Chrystusa w Hostii. A dorośli ludzie padają na twarz, wyznają grzechy i przyjmują Ciało Chrystusa, i przeżywają wielkie misterium Bożego Narodzenia.

            Treścią misterium jest rzeczywistość sakramentalna. Ale chciałbym dziś sięgnąć do trzeciej warstwy. Dla wielu to, o czym mówię, jest nawet dostępne, ale rozumieją sakrament w sposób powierzchowny i mdły. Są ludzie, którzy idą z okazji Bożego Narodzenia do spowiedzi i do Komunii, ale za tydzień zapominają o tym, co się dokonało. Wiara ich zatrzymuje się na zewnętrznym obrzędzie, na znaku i symbolu tej treści, którą niesie liturgia. Czytają Eucharystię „od zewnątrz”, nie widzą Boga ukrytego w Hostii. Otóż tą trzecią warstwą jest  wydarzenie,  które uobecnia nam w sposób sakramentalny sprawowana liturgia Eucharystii, owo wydarzenie historyczne, z którego wynika sakramentalne czynienie nad Chlebem i Winem („to czyńcie na Moją pamiątkę”). Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, nas by tu dziś nie było. Gdyby się nie narodził w Betlejem, nas by tu dzisiaj nie było.

            I to wydarzenie  historyczne  jest kamieniem węgielnym całego chrześcijaństwa. Dziś kwestionowane (zresztą nie tylko dziś, przez całe wieki), zaliczane do legend. Dla wielu chrześcijan mgliste i nie pojmowane z taką wiarą, z której potem ma wynikać i relacja do Obecności eucharystycznej, i do tego folkloru, który jest niezwykle bogaty w swej treści, wyraża w sposób prosty, językiem dzieci i prostego ludu to, co stało się w rzeczywistości dwa tysiące lat temu.

            A więc powtórzmy: przygotowanie do Bożego Narodzenia to przygotowanie tego obyczaju, który nazywam folklorem, to przygotowanie sakramentalne, ale to też sięganie świadomością ku wydarzeniu historycznemu, dzięki czemu intensywność wiary wobec przeżycia sakramentalnego i wobec dopełnienia obyczajowego, tradycyjnego wzrasta – lub gdy tego nie ma, maleje.

            Dotykamy tu problemu, moi drodzy, jednego z podstawowych, problemu „być albo nie być” chrześcijaństwa. Zwłaszcza musimy sobie to jasno powiedzieć i często przypominać w okresie, kiedy poznawanie innych religii – ile dzisiaj się mówi o religiach dalekiego Wschodu! – i kiedy groźba laicyzacji i sekularyzacji osłabiają wiarę, kiedy chorobliwy indywidualizm i powierzchowność, nieznajomość religii katolickiej grożą rozmyciem fundamentów – ale tym samym domagają się ukazywania specyfiki i wyjątkowości chrześcijaństwa wobec innych sposobów spełniania swojego życia.

            Dość często młodzi ludzie, studenci, przychodzą i mówią: „Kolega mnie pytał: Dlaczego twoja religia jest lepsza od hinduskiej, która jest o dwa tysiące lat starsza od chrześcijaństwa?” I mówi: „Nie potrafiłem na to pytanie odpowiedzieć”. Trzeba umieć, trzeba potrafić.

            I właśnie stojąc u progu, w przededniu uroczystości Bożego Narodzenia sam Kościół w genialnym skrócie pedagogicznym, poprzez czytania dzisiejszej liturgii, przypomina nam, że ową wyjątkową cechą chrześcijaństwa, wyróżniającą go od wszystkich innych religii, jego prawdą, jedyną i absolutną, jest  historyczność.  To ustawia chrześcijaństwo w sytuacji wyjątkowej. Wiara w Boga w Trójcy Jedynego łączy się z wiarą w Jezusa Chrystusa, który narodził się w Betlejem z Niewiasty Maryi z rodu Dawida (historia, konkretna historia) i został umęczony pod Ponckim Piłatem (historia, konkretna historia).

            Kiedy więc mówimy o historyczności chrześcijaństwa, to oznacza, że religia chrześcijańska jest czymś więcej niż tylko – sama jako zjawisko – faktem historycznym. Hinduizm jako religia jest też zjawiskiem historycznym, mahometanizm jest faktem. Ale nie są one takim faktem historycznym, jakim jest chrześcijaństwo, gdzie przedmiotem wiary są fakty, wydarzenia, będące tym, co Bóg chciał ludziom objawić. Całe Objawienie tworzące chrześcijaństwo jest faktem historycznym, więcej, jest historią rozwijającą się w czasie.

            Ten fakt, jakim jest chrześcijaństwo, rozciąga się na przestrzeni dwóch tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa (dodajmy do tego dwa tysiące lat po narodzeniu Chrystusa, ale to weźmy w tej chwili w nawias), nie jest wydarzeniem punktowym – takim, o którym można by powiedzieć, gdybyśmy przeczytali opis tego, co doko­nało się w Nazaret: przyszedł Anioł do Maryi i zwiastował Jej, że pocznie i porodzi Syna Bożego. Niektórzy nam mówią: to jest nic, to legenda. Ale istnieje tło tego wydarzenia, głęboko zakorzenione w historii, złożone z faktów, proroctw, zapowiedzi, a inicjatorem tych wszystkich wydarzeń, które trwają przez dwa tysiące lat, aż do narodzenia Chrystusa, jest Bóg. Jeśli w ten sposób nie ukażemy prawdziwości chrześcijaństwa, wiara zaczyna się chwiać i kruszyć.

            Proszę zauważyć, że w dzisiejszej liturgii istnieją jak gdyby dwie odsłony tego historycznego dramatu. Ewangelia opisuje Zwiastowanie, a pierwsze czytanie (może nie wysłuchaliśmy go zbyt dokładnie) pokazuje nam postać króla Dawida. Oto jawią się przed nami król Dawid i Maryja, „Dziewica poślubiona mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida” (Łk 1, 27). Konkretni ludzie zakorzenieni w konkretach historii.

            Wydarzenie z Nazaretu jest nam bardziej znane, choćby z odmawianej przez nas modlitwy „Anioł Pański”. Tu przypominamy sobie spotkanie Boga z ludźmi w osobie Maryi, spotkanie, w którym tworzy się model bogoczłowieczeństwa, tak fundamentalny dla wszystkich spotkań sakramentalnych, zwłaszcza dla spotkań człowieka z Bogiem w Eucharystii. Tu chrześcijaństwo zakorzenia się konkretach – historii i codzienności!

            Dziś przypominamy sobie również wydarzenie o tysiąc lat starsze. Król Dawid jest nam mniej więcej znany, ale w paru zdaniach przypomnę, kim jest. Mianowicie, króluje nad Izraelem dziesięć wieków przed narodzeniem Chrystusa (około 1010 – 970). Wiemy, i to sobie przypomnijmy, że został powołany z posługi pasterskiej jako ten jasnowłosy chłopak, którego wezwał Bóg, aby stał się spadkobiercą obietnic danych Patriarchom w Starym Testamencie, zwłaszcza obietnicy, która dotyczyła wzięcia w posiadanie Ziemi Obiecanej. Wiemy, że Żydzi z niewoli egipskiej szli przez pustynię do Ziemi Obiecanej pod wodzą Mojżesza, ale Mojżesz ich tam nie doprowadził. Umarł, bo zwątpił w Obietnicę.

            Dawid jest wykonawcą tego testamentu, obietnicy wejścia do Ziemi Obiecanej. Zdobywa Jerozolimę, która staje się odtąd stolicą Izraela i centrum kultu, świętym miastem i – też ten tytuł mu przysługuje – miastem Dawida. Tutaj zostaje ustawiona Arka Przymierza, miejsce jednoczenia wszystkich pokoleń i spotkania wszystkich narodów, symbol pojednania całej ludzkości w Jedynym Bogu. I tu się spełnia proroctwo o budowie świątyni dla Boga. Tej świątyni z kamienia, którą zbudował syn Dawida, Salomon, będącej cudem świata, w siedemdziesiątym roku po Chrystusie zburzonej przez Rzymian; pozo­stał po niej „mur płaczu”. Ale też tej świątyni duchowej.

            I o tym mówi nam dzisiaj czytanie przygotowujące nas do przeżycia świąt Bożego Narodzenia. „Wzbudzę po tobie potomka twojego (mówi Bóg), który wyjdzie z twoich wnętrzności, i utwierdzę jego królestwo. Ja będę mu Ojcem, a on będzie Mi synem” (2 Sm 7, 12‑14). W tym proroctwie Natana jest zapowiedź wydarzenia dokonanego przez Jezusa Chrystusa, Syna Bożego – zstąpił z nieba – ale syna tej ziemi, potomka Dawida, syna niewiasty. „Tobie też Pan zapowiedział, że ci zbuduje dom – mówi prorok do Dawida, czyli Pan przez proroka. A więc wskazuje na świątynię nie z kamienia, ale na świątynię zbudowaną z ludzkich serc. Dom synów.

            Dzisiaj my już dobrze wiemy, co to znaczy duchowa świątynia. Wiemy, że Bóg, dając w dzień Bożego Narodzenia swego Syna, Jezusa z Nazaretu, narodzonego z Niewiasty Maryi, nazywanego Synem Dawida (Mt 12, 23; 15, 22; 20, 30; 21, 9) – czemu nie zaprzeczał, na co się godził, choć ten tytuł nie wyrażał w pełni tajemnicy Jego osoby – chciał przygotować ludzkość do zrozumienia pełni tajemnicy Jego działania wobec ludzkości. Przez kontakt z Jezusem‑Człowiekiem doszliśmy do zrozumie­nia, Kim jest Bóg. W Jezusie objawia się Bóg, pełnia Jego osoby: On jest Synem Bożym. A jako Syn Boży, będąc Synem Dawida, był Panem Dawida. (Ileż to tych treści w Psalmach, które czytamy i czasem tego nie rozumie­my: „Rzekł Pan do Pana mego...”).

            Otóż w osobie Jezusa Chrystusa łączą się te dwa ekstremy w syntezie bogoczłowieczeństwa: Syn Boży, Bóg – i Syn Maryi, człowiek. Poprzez dzieje Kościoła atakowano raz synostwo Boże, mówiąc, że Jezus nie jest Bogiem, że jest pozornie Bogiem – a raz człowieczeństwo, tak idealizując Bóstwo, że zapominano, że jest człowiekiem. Widzieć w Jezusie Chrystusie Boga – to wskazuje na wieczność. Widzieć w Nim człowieka – to wskazuje na historię. Te dwa ekstremy muszą stanowić jedno! Bogoczłowieczeństwo ma bowiem swoje daleko idące konsekwencje w Kościele, w Eucharystii, w moralności.

            Stąd, jeśli nie potrafimy stworzyć tej syntezy, mamy czasem trudności w ujęciu tych kolejnych warstw sakramentu, które przedstawiłem na wstępie. Sakrament jest materią uobecniającą Boga Żywego. To jest znak człowieczeństwa Chrystusa, zrodzonego z Maryi, którym jest przychodzą­cy do nas Bóg. Kto to zrozumiał, ten widzi, jakie są dalsze konsekwencje tego faktu. Moralność chrześcijańska to nie tylko zewnętrznie poprawne postępowanie – sięga wnętrza człowieka. Całe Chrystusowe Kazanie na Górze o tym mówi. Nie tylko ten grzeszy, kto cudzołoży, ale ten, kto pożąda, cudzołoży. Trzeba sięgnąć do wnętrza, gdzie może sięgnąć tylko Bóg, gdzie paragrafy kodeksu nie dotrą. Tam jest istota chrześci­jaństwa.

            I właśnie – zbliżamy się do kresu tej refleksji – Boże Narodzenie, do którego się przygotowujemy, to początek pełnego scalenia Boga z człowiekiem, Boga wchodzącego w historię poprzez Patriarchów, Proroków, dzieje narodu izraelskiego. To początek radykalnej nowości, specyficzności chrześcijaństwa, właśnie tej specyficzności Bożo‑ludzkiej, która w Chrystusie się ukazuje, a potem w każdym z nas. Ten początek Paweł nazywa nowym stworzeniem (2 Kor 5, 17). Mówimy: Nowy Testament, Nowe Przykazanie. Wciąż używamy tego słowa „nowe”, które zobowiązuje nas do nowego życia. Do życia według nowej moralności, innej niż moralność tego świata, moralność ludzi, którzy nie znają Boga. „Poganie tak czynią” – mówił Jezus (Mt 5, 47; 6, 32), kiedy kwestionowano Jego orędzie dotyczące właśnie tych spraw, o których tu mówię.

            I moi drodzy, wiara dojrzała, dzięki której możemy święta Bożego Narodzenia przeżywać w całej ich prawdzie, to ta, która tworzy się wciąż przez dokonywanie  przejścia.  Przejście, pascha. Chrystus przeszedł z krzyża do zmartwychwstania. My przechodzimy od Starego Testamentu do Nowego. Żydzi zostali przy Starym – oto trwający całe wieki problem judaizmu, którego tylu z nas nie rozumie. Przechodzimy od grzechu do świętości, od „starego” człowieka do „nowego”, jak starzy Żydzi z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej.

            Tak oto Bóg wpisuje się w historię ludzką. Bóg nadaje wymiarowi doczesne­mu, ludzkiemu, wymiar swój, swojej obyczajowości, swojej inności, swojej transcendencji. Humanum indivinare – to, co ludzkie, przenikać pierwiastkiem Boskim. Bóg daje łaskę, a ziemia przynosi owoc (por. Ps 85, 13). Dzieje Kościoła to pasmo objawiania tego wielkiego cudu. To wielka praca Boga w historii, działanie stwórcze, które przekształca każdego z nas z grzesznika w świętego. I tworzy to, czego Jerozolima jest tylko symbolem: tworzy Kościół, wspólnotę narodów, Ciało jedności wszystkich, którzy dzięki spożywaniu Eucharystii stają się jedno w pluralizmie, w wielości. I co więcej, Bóg tworzy ten owoc w sposób paradoksalny, przekraczający wszelkie oczekiwania Żydów starotestamentalnych i nasze ludzkie rozumienie: objawia swoje oblicze w kształcie tak zaskakującym, Dziecka w Betlejem, potem oblicze cierniem ukoronowane, Ecce Homo (zapowiadane przez Izajasza w zarysie cierpiącego Sługi), a wreszcie zakryte oblicze w Eucharystii, które mało kto już rozumie.

            Dlatego patrząc ku Betlejem i patrząc na Cierpiącego, stajemy jeszcze wobec tej trzeciej trudności, kiedy mówimy: patrz w Hostię! Tam jest oblicze ukrytego, pokornego Boga, którego musimy odkrywać żywą wiarą, oczyszczaną tak głęboko, że przechodzi od ślepego dotykania do widzenia. To jest właśnie przedpole (powiem) tajemnicy Bożego Narodzenia, tak boskiej, a tak ludzkiej, tak ponadludzkiej i tak zakorzenionej w historii – tajemnicy, która domaga się odpowiedzi wiary. Tej głębokiej wiary, głębokiej przez miłość. Wiary, która wciąż zbliża się, tak jak do Chrystusa niewierny Tomasz, i uzyskuje pochwałę: „Błogosławieni, którzy nie widzą, a wierzą” (por. J 20, 29).

            I na koniec proszę zapamiętać, że wejście Boga w historię domaga się wejścia człowieka w nowe istnienie. Boże Narodzenie jest dlatego tak wielkim świętem, że mówi o przyjściu Osoby, wobec której trzeba zająć postawę osoby! Trzeba iść za Nim, aby Go spotkać. Chrześcijaństwo to nie ideologia, nie system filozoficzny czy etyczny, o cechach szlachetnych i pięknych, to nie teoria. To spotkanie w Jezusie Chrystusie, Synu Dawida – Syna Bożego. Chrześcijaństwo jest drogą trudną, krzyżową – jak Jego droga. Dlatego być chrześcijaninem to zbudować dom na skale!

            Buduje go ten, kto spotyka Chrystusa jako Osobę w Eucharystii, kto klęka przed Nim i na słowa „to jest Ciało moje” odpowiada jak Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”.

(1987)

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz