homilia bpa Wacława Świerzawskiego
Za cztery dni, a więc już niedługo, Kościół, czyli my wszyscy, Kościół zgromadzony w swoich świątyniach będzie uroczyście przeżywał pożegnanie odchodzącego, wstępującego w niebo Chrystusa – bo, jak już wspomnieliśmy, w czwartek1 jest uroczystość Wniebowstąpienia Pana.
Jest bardzo czytelna analogia: oto w misterium Wcielenia Bóg zstępuje – pamiętamy o tym, recytując w mszalnym Credo: „dla nas i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba” – a teraz wstępuje, powraca w sferę bytowania Boga, unosząc jednak ze sobą to, czego nie posiadał przy zstępowaniu: ludzką naturę, nasze ludzkie człowieczeństwo. To, które my znamy tak dobrze – a może nie znamy, skoro tak często poniewieramy to człowieczeństwo, a może szukamy jego prawdy. I od momentu Wniebowstąpienia już na zawsze ludzkie człowieczeństwo jest zjednoczone z Bóstwem.
Posługując się tym językiem możemy powiedzieć, że nieskrępowany żadnymi prawami przestrzennoczasowymi Bóg przez Chrystusa w Duchu Świętym dzięki misterium Wielkanocy, misterium śmierci i zmartwychwstania Pańskiego, dzięki misterium paschalnemu, stał się dla ludzi Bogiem bliskim, tak bliskim, jak tylko w najbardziej śmiałych wyobrażeniach taką bliskość można wyśnić: Bóg pozwala nam, ludziom, uczestniczyć w swoim Bóstwie, w swoim życiu dzięki (powtórzę) Chrystusowi, Synowi Bożemu, „który raczył stać się uczestnikiem naszego człowieczeństwa”2. Jest to możliwe dzięki Eucharystii, podczas której Chrystus jest ofiarowany jako nasza Pascha (1 Kor 5, 7), Jego i nasza, aby nam dać udział w swoim Bóstwie.
Te proste zdania mają zawrotną treść! Są ludzie, którzy strawili nad nimi całe życie. Bo to jest jedyna prawda godna wielkich poszukiwań. Wszystkie inne są pochodne: mają sens tylko w tej prawdzie, w jej głębi.
Trzeba więc nieustannie odsłaniać głębię tych prostych, biblijnych i katechizmowych wyrażeń, żeby one stawały się coraz pełniej zasadą naszego życia. Bo cóż znaczy: mieć udział w życiu Boga „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”? Przecież to powtarzamy codziennie, i dla wielu ludzi, którzy słyszą te słowa, są to słowa puste. Ten zdumiewający skrót jest tylko wtedy godny wnikliwego zainteresowania, kiedy widzimy powiązania z jego praktycznym zastosowaniem. A widzimy to wtedy, kiedy potrafimy odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytania:
Mieć udział w życiu Bożym? Kto jest Bóg? Jeśli nie wiem, kto jest Bóg, to w ogóle mi na tym nie zależy. Kto jest człowiek? Jeśli jestem taki „mądry”, że wiem, kto jest człowiek, to nie szukam prawdy człowieka poprzez poznanie Boga. Genialny Augustyn całą swoją twórczość streścił niejako w jednym zdaniu i do którego można odnieść całe jego pisarskie i pasterskie myślenie i działanie: Noverim Te, noverim me – daj, Panie, abym poznał Ciebie, i daj, Panie, abym poznał siebie. Właśnie to jest modlitwą tego świętego i genialnego człowieka. Bowiem w zależności od poznania właśnie tego „zaplecza” całej rzeczywistości albo mamy wszystko, jeśli znamy tę głębię, albo nic, jeśli jej nie znamy.
Przemijający, znikomy, śmiertelny człowiek – i nieśmiertelny i wieczny Żywy Bóg. Jest różnica! „Bogiem jestem, nie człowiekiem” (Oz 11, 9), powiedział, objawiając Siebie w Starym Testamencie.
Jest Bóg kimś zupełnie innym i z niczym nie da się Go porównać. Bóg jest Duchem (J 4, 24), a człowiek jest ciałem, jest słaby, krótkotrwały jak trawa (Ps 103, 15), śmiertelny, przemijający. Bóg jest Wszechmocny i Najwyższy, jest Niewidzialny i nawet Mojżesz nie oglądał Jego oblicza (Wj 33, 2023). Ale apelując do ludzkiego serca, wtedy kiedy się chce objawiać, Bóg oddaje mu swoje własne Serce. To prawie jak poezja, ale czy innymi metaforami zdołamy przybliżyć tę tajemnicę?
Właśnie widać to wyraźnie w Starym Testamencie, gdzie swój naród wybrany Bóg darzy czułą miłością, jak ojciec – ile razy powraca to sformułowanie na kartach Biblii! (Ps 103, 13; Iz 63, 16; Ml 3, 17) – i jak matka (Ps 131, 2; Iz 66, 13), oraz darzy naród swój uczuciem oblubieńczym jak człowiek, który miłuje (Ez 16, 163; Oz 11, 4). I jest On w całej pełni ideałem takiego człowieka (wyznajmy to szczerze), o jakim marzymy: „Bóg nie jest jak człowiek, by kłamał” (Lb 23, 19), ale jest jak syn ludzki (Ps 45, 3), który duszę daje (Mt 20, 28; J 10, 1718; 1 Tm 2, 6). Wszystkie te antropomorfizmy uzyskują swój wcielony kształt w Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, narodzonym z Maryi Bogarodzicy.
Takim właśnie jest Bóg bliski, w Jezusie Chrystusie objawiony w sposób ostateczny i definitywny. Właśnie w Nim Bóg daje dowód, że wydarzenie, od którego zależą losy świata, to gest Miłości. Kto poznał misterium Krzyża i umie sobie powiązać to misterium z Chlebem Ostatniej Wieczerzy, ten jest na dobrym tropie. Odczytuje ten gest: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”, jakby Ktoś ręką zapraszał i słowem dopowiadał: zasiądźcie i wejdźcie w głębię tej miłości...
Zasadnicza pewność, jaką żyje Kościół – odkrycie olśniewające cały Nowy Testament! – stanowi przekonanie, że życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa Bóg uczynił i czyni wciąż najbardziej czytelny znak, który jeśli człowiek odczyta, może mieć dostęp do Boga.
Przecież (zejdźmy w ludzkie relacje), jeśli spotykamy kogoś i znamy jego duchowy profil, jego miłość, i znamy gest przywołujący, wzywający do przybliżenia – idziemy. Gesty ustanowionej przez Chrystusa Eucharystii są tak wyraźne, jasne i czytelne, że odkrywają obecność i nawet – kto ma wiarę i miłość – oblicze Boga Żywego. Parafrazuję słowa biskupa Ambrożego, w którego słowa wsłuchiwał się Augustyn pod amboną w Mediolanie: „Twarzą w twarz spotykam Ciebie, znajduję, widzę w świętych sakramentach”3. Ale pod jednym warunkiem: że podchodząc do Chrystusa usunęliśmy bielmo z naszych oczu. Bielmo, które wciąż (grzech!) zaciemnia przenikliwość naszego wzroku, naszego wzroku wiary, i które sprawia, że stoimy z daleka, na zasadzie niezaangażowanego widza.
A fascynująca jest przygoda człowieka, który wierzy żywą wiarą, ożywioną przez miłość Chrystusa. Który, jak nam dzisiaj podsuwa św. Piotr Apostoł, „Pana Chrystusa ma w sercu swoim za Świętego” (por. 1 P 3, 15). Formuła biblijna – i trzeba dobrze się nad nią pochylić, żeby pojąć, że ona właśnie streszcza to wszystko, o co chodzi, zresztą wypowiedziana w kontekście, który rozświetla nam jej skrót: “Z łagodnością i bojaźnią Bożą – pisze Piotr Apostoł – zachowujcie czyste sumienie, ażeby ci, którzy oczerniają wasze dobre postępowanie w Chrystusie, doznali zawstydzenia” (1 P 3, 16).
Mniej chodzi o oszczerców w tym zdaniu, głównie chodzi o posiadanie sumienia zakorzenionego w Chrystusie. Wielką rzeczą jest mieć sumienie, ale sumienie musi być pełne tej Miłości, którą jest Chrystus. Bez tego może być sumieniem człowieka złego, bo zostanie wypełnione inspiracją zła; sumienie zawsze jest aparatem receptywnym, który podatny jest i na dobro, i na zło. „Dobre postępowanie w Chrystusie”. W niebo wstąpienie Tego, który zstąpił wcielony, ale też i Tego, który potem wstąpił i zsyła wciąż swego Ducha, „dla nas i dla naszego zbawienia”, ma właściwie na celu jedno: przemienić nasze ludzkie sumienie, przepełnić je duchem Zmartwychwstałego. Po to, byśmy w swoim życiu przez dobre postępowanie Jego objawili.
„Miejcie w waszych sercach Chrystusa za Świętego”.
Kto wie, czy nie jesteśmy tutaj blisko tego sekretu, jaki wciąż od nowa odczytują ludzie, których po śmierci wynoszą na ołtarze. Nie myślą o swojej świętości, fascynują się Tym, który jest w Hostii na ołtarzu a potem w sercu. I w tym Centrum odnajdują Jego świętość i są tą świętością tak zafascynowani, że opromienia ich chwała Chrystusa. Często czytelna na twarzach ludzi, którzy wyprzeźroczyli się przez pokutę i ofiarę.
Opis ekspansji pierwotnego chrześcijaństwa, o jakim słyszymy w tekście Dziejów Apostolskich, czytanym dzisiaj, przypomina właśnie o tym wszystkim, co Chrystus, zwłaszcza w apogeum swojego paschalnego misterium, uczynił dla ludzi.
Przypomnę już w skrócie.
Oto co się dzieje: Apostołowie wysyłają z Jerozolimy swoich uczniów. Ci głoszą Ewangelię, uzdrawiają, modlą się, wkładają ręce. A poganie, z którymi Apostołowie się stykają, słuchają z uwagą, ze skupieniem, oczyszczają swoje serce przez pokutę i otrzymują Ducha.
Tak zawsze marzy mi się – a mam prawo to powiedzieć w dniu, kiedy gromada naszych dzieci przyjęła pierwszy raz Ciało Pańskie – żeby wszyscy rodzice przynajmniej o tym wiedzieli. Ochrzczeni, wierzący w Chrystusa, posiadający poczucie odpowiedzialności za swoje dzieci. Nie będę podsumowywał tego, co się dzieje w takich małych gminach chrześcijańskich jak nasza. Wielu rodziców już do Komunii nie idzie, na oczach dzieci! A ilu rodziców odpowiedzialnie bierze ster w ręce, by związać dziecko z Chrystusem na dolę i niedolę? Nie nauczaniem, moralizowaniem, pouczaniem, tylko torując drogę i robiąc tropy w ciemności, żeby dziecko szło za nim, za ojcem, za matką, i weszło w wielkie misterium Boga, patrząc na nich i widząc, co oni widzą. Później mówimy o kryzysach wiary.
Kto jest za to odpowiedzialny? Zwietrzała sól? Światło, które zgasło? Jak ratować potem zdechrystianizowane regiony Europy czy innych krajów?
Pragnę zauważyć, że jeśli przytoczyłem to, co działo się w pierwotnym Kościele – styk Apostołów z pogaństwem – to jest to jakby skrót tego, co ma być w naszym życiu. I to w życiu chrześcijan żyjących u progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Co tu będziemy dużo mówić: ileż to trudności, ileż cierpień, załamań, kryzysów, dramatów, tragedii, ilu ludzi zagubionych, bezradnych, pomimo że drzemią w nich pewne elementy wiary. Pewne elementy wiary. Jeśli są wszystkie, to sobie radzi człowiek: stoi na kamieniu, kiedy pamięta o tych podstawowych prawdach, kiedy ma kontakt z realiami wiary, kiedy wierzy, że tu jest Chrystus, tu jest Opoka, na której buduje dom.
A jeśli nie?
Proszę tylko dla przykładu spojrzeć na bolesną i tak straszliwie zagmatwaną sferę etyki i moralności seksualnej i małżeńskiej. Nie chcę dzisiaj tego problemu poruszać, ale od niedawna, mówiąc o przypadkach ekstremalnych, które wyolbrzymia się zresztą, przestrzega się przed chorobą, która jest gorzkim owocem pogwałcenia praw natury w dziedzinie seksualnej. Ale czy mówi się ostro i wyraźnie, że to, co ma przynosić życie – relacje seksualne – przynosi śmierć? Przecież to jest jakby o szybę od tych wszystkich pozytywnych problemów, o których mówi wciąż chrześcijaństwo.
„Śmierć i życie starły się ze sobą w straszliwym pojedynku”4 i ścierają się w straszliwym pojedynku. Straszliwa zemsta zdeprawowanej natury ludzkiej nad człowiekiem, który został stworzony na obraz i podobieństwo Boga – i nie poznał swojej godności. I zostaje poddany śmierci, kiedy ma być całkiem co innego. A przecież, jeśli człowiek nie chce słuchać przykazań Boga, które są w tej materii jasne i precyzyjne, niech przynajmniej (właśnie o tym trzeba głośno przypominać) wsłuchuje się w głos prawa natury, czy idąc jeszcze dalej, niech uzna to, co już starożytni Rzymianie nazwali ius gentium, owo wspólne sumienie ludzkości, które nazywa dobro dobrem, zło złem. Nie można przemieniać barw i na „czarne” mówić „białe”, ani mówiąc „tak” mówić równocześnie „nie”. Kłamstwo życia, zdeprawowane sumienie prowadzi do ruiny.
Chrystus dzisiaj przed swoim odejściem przekazuje ostatnie słowa swego testamentu. Nie chcąc nas „pozostawić sierotami” (por. J 14, 18), ustala drogowskazy. Jakie to czytelne, co odczytaliśmy dzisiaj w zapisie św. Jana Apostoła! Człowiek musi mieć drogowskazy. Inaczej pobłądzi, rozbije się lub zdradzi. Oto co mówi Chrystus: „Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania” (J 14, 15). Miłuj Mnie – i zachowuj przykazania. Co za niezwykła prostota! Nie mówi wpierw o przykazaniach, mówi o miłości Osoby. „Kto Mnie miłuje, ten będzie miłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie” (J 14, 21).
Kto tak miłuje Chrystusa, że mu się oczy otwierają i poprzez kształt Chleba widzi Obecnego, ten nie ma trudności z zachowaniem przykazań, nawet najtrudniejszych. Bo choćby nie rozumiał ich znaczenia, przyjmuje ich moc zobowiązującą, bo wie, że jest w nich zawarta gorycz krzyża, ale Krzyża zbawiennego, z którego rodzi się Zmartwychwstanie. I na tym polega ten spór ze światem. Odrzucając krzyż, chcą ludzie brać samą słodycz z życia i przyjemność – i giną. Chrystus każe wziąć krzyż – i daje zmartwychwstanie i pokój, i radość. „Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was” (J 14, 18). „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i do niego przyjdziemy” (śpiew przed Ewangelią).
(1987)
1 W kilkanaście lat później, od roku liturgicznego 2003/2004, uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego została przeniesiona w naszej Ojczyźnie na siódmą Niedzielę Wielkanocną.
2 Tak brzmiała modlitwa przy przygotowywaniu darów ofiarnych, wina i wody, w pierwszych latach po wprowadzeniu przez Sobór języków ojczystych do liturgii Mszy świętej. Dziś modli się kapłan w tym miejscu: „... który przyjął nasze człowieczeństwo”.
3 Przypominam przytaczany już wyżej cytat: Facie ad faciem Te video, Christe, in tuis Te invenio sacramentis. (Św. Ambroży, De apologia prophetae David 12, 58: PL 14, 916).
4 Mors et vita duello conflixere mirando, „śmierć i życie stoczyły ze sobą walkę dziwną: umarły Wódz życia rządzi żywy” (Orędzie paschalne).
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz