Przejdź do strony tematycznej

Homilia bpa W. Świerzawskiego 
na 1 stycznia
OKTAWA NARODZENIA PAŃSKIEGO
UROCZYSTOŚĆ ŚWIĘTEJ BOŻEJ RODZICIELKI MARYI

      

    W tydzień po uroczystości Narodzenia Pańskiego, Bożego Narodzenia, Narodzenia Syna Bożego Jezusa Chrystusa, przeżywamy uroczystość poświęconą Jego Matce. Wprawdzie nadal stoi w cieniu – jak zawsze, bo na pierwszym planie jest Jej Syn – ale Jej pełna subtelnej dyskrecji obecność określona tytułem dzisiejszego święta urasta do rangi poważnej. Ukazuje nie tylko, kim jest Syn Boży, w którego wierzymy, ale kim jest Kościół, to znaczy, kim my jesteśmy jako chrześcijanie, jako uczniowie Chrystusa.

    Znowu więc dzisiaj jesteśmy pouczeni, co to znaczy być chrześcijaninem, co znaczy naprawdę być chrześcijaninem. Rys mariologiczny odgrywa w tym procesie samookreślenia ważną rolę, zwłaszcza wtedy, kiedy wyraża go tytuł Bogarodzicy. Bo jak wiemy, w czasie roku liturgicznego wprowadza jeszcze Kościół wiele innych maryjnych tytułów, ucząc nas chrześcijaństwa. Zarzuca się Polakom, że są przesadnie maryjni. Nie miałoby to miejsca, gdyby odczytywali rolę Maryi, Matki Jezusowej, w świetle tego centralnego tytułu, jaki nam przypomina dzisiejsze święto. Co więcej, znaliby wtedy Jej Syna, Jezusa Chrystusa, i byliby Jego prawdziwymi uczniami.

Bo sprawa jest tak prosta: kto chce znać Syna, idzie do Matki. A jeśli przez poznanie w Chrystusie Syna Bożego poznaje się także samego siebie, to jak wnikliwie trzeba zagłębiać się w orędzie dzisiejszej uroczystości!

     Maryja to Święta Boża Rodzicielka, Sancta Dei Genetrix, Hagia Theotokos. Maryja to „Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiena”, jak mówi najstarszy polski katechizm a zarazem hymn narodowy. Kiedy odnosimy tytuł Bogarodzicy do Maryi, odnajdujemy ją w sercu dziejów zbawienia. A więc to nie tylko relacja do jakiejś Miriam, jakiejś Maryi czy jakiejś niewiasty z dawnych czasów, odizolowanej od dzieła Trójcy Przenajświętszej, którą objawił Ojciec przez Syna w Duchu Świętym. Tytuł „Bogarodzica”, Matka Boga, i tytuł pochodny, „Matka Kościoła” czyli Matka nasza, wskazuje na powiązania naszego życia z życiem Chrystusa, tym samym przez Niego z Ojcem i Duchem Świętym. Maryja jest bowiem – jak ukazuje ten krótki wstęp – wspólną Matką. Taki krótki idiom, a jak niezwykle ważki, ciężki: wspólna Matka!

      Już po tych kilku zdaniach widać, ile treści można wydobyć ze zgłębiania misterium Bogarodzicy. Przede wszystkim uczy nas Ona, kim jest Syn, ukazuje nam Jego fizjonomię. Kto chce poznać Chrystusa, niech się uczy od Maryi. Ona mu opowie to, czego inni nie opowiedzą. (Ciekaw jestem, czy religioznawcy, pretendując do mówienia prawdy o Jezusie Chrystusie, pytają się Matki Jezusowej, kim jest Chrystus). Uczy Maryja właściwego pojmowania relacji mężczyzny i kobiety, relacji matki do dziecka, dziecka do matki. I tym samym chroni od chorego feminizmu, który kusi współczesne Ewy całkowitą rezygnacją z macierzyństwa i pragnieniem zrównania się z mężczyzną w życiu prywatnym i publicznym poprzez powierzchownie pojętą demokratyzację, choćby poprzez wyciąganie ręki w strukturach kościelnych po kapłaństwo. I wreszcie ukazuje rangę czystości i dziewictwa – Dziewica Matka – w świecie rozpusty i bezwstydu (za słabe słowa wobec tego, czego jesteśmy świadkami!).

     Ale to jeszcze nie wszystko. Oto przez te wartości odsłania przed nami prawdę o tajemnicy największej: o metodzie prawidłowego ustalania relacji człowieka do Boga. Chcesz wiedzieć, na czym polega istota religii? Zapytaj Maryi, Matki Boga i Człowieka. Maryja uczy nas prawdziwej religii, prowadzi od wieków najbardziej autentyczną katechezę wtajemniczającą nas w świat i obyczaje Boga. Ona – powtórzmy – „Bogarodzica, Bogiem sławiena Maryja”.

      Mamy wstęp, a teraz zwróćmy uwagę, po pierwsze, na owo niezwykłe powiązanie: Maryja, Bogurodzica, Matka Syna Bożego, jest także Matką Kościoła czyli Matką naszą. Matka wspólna. Jak inaczej wygląda relacja Chrystusa do Kościoła (tak!) i Kościoła do Chrystusa, kiedy łączy Chrystusa i Kościół jedna Matka!

     Sami powiedzmy, z własnego podwórka, iluż to ludzi wierzących nie potrafi przeskoczyć elementarnych trudności, które są na tym odcinku. Wierzę w Chrystusa (mówią), w Kościół nie. Wierzę w Chrystusa historycznego, ale w obecność w krążku Chleba, w Eucharystii? Iluż to powiada: wierzę, że Bóg wcielił się w Jezusa Chrystusa, ale że działa w sakramentach? Przecież każdy, kto nie uczestniczy w sakramentach i mówi, że jest „wierzący a niepraktykujący”, ma jakąś swoistą motywację, która sprawia, że czyni cezurę między dziejami zbawienia a zbawieniem dawanym w sakramentach! A nasze najzwyklejsze trudności z Eucharystią, a potem, po przyjęciu Eucharystii, z życiem codziennym, kiedy pomiędzy życiem poza świątynią a tym, co się dzieje przy ołtarzu, kopiemy przepaść nie do przebycia. Panu Bogu świeczka – a tam robimy, co chcemy. Nie widać więzi, jaka jest między Chrystusem i Kościołem.

    Wynika z tego niezrozumienie Kościoła. Twierdzi się, że jest on stowarzyszeniem ludzi wierzących idących w pojedynkę, a ich religijność jest ich sprawą prywatną. (Ileż to ludzi mówi: to jest moja prywatna sprawa, ja to zostawiam do dialogu w cztery oczy z Nim, kiedy stanę na Sądzie Ostatecznym). Ci, którzy tak mówią, nie znają prawdy, że Kościół jest Oblubienicą Chrystusa. A tym samym każdy w Kościele, ty i ja, wszyscy ochrzczeni w imię Trójcy Przenajświętszej, karmieni Ciałem Chrystusowym, są żywą komórką ciała Oblubienicy. Jak inaczej ustawia się wtedy sprawę modlitwy, sprawę moralności. To nie tylko wiązanie z zewnątrz kodeksem przykazań, nakazów, zakazów, ale to ekspansja Ducha Chrystusowego, który w nas mieszka, objawiająca się poprzez normatywność działań. Jak inaczej wygląda małżeństwo chrześcijańskie, kiedy mąż wie, że ma być symbolem Chrystusa wobec żony, która jest Kościołem, i że miłość to nie zmysły i seks, tylko dać życie i duszę dać (1 Tes 2, 8) za drugiego, jak Chrystus na krzyżu. Jaka niezwykle inna perspektywa!

    Ale jest jeszcze zawarta w tytule Bogarodzicy inna prawda, o niezwykłej głębi. Oto Maryja jako kobieta przez swój przywilej płodności, naturalnej i nadprzyrodzonej, wskazuje na nierozdzielną jedność, jaka istnieje pomiędzy Słowem Bożym a Ciałem Bożym. To kobiecość umożliwia dokonanie się owego cudu, bez którego chrześcijaństwo nie może być chrześcijaństwem. Słowo Boga staje się Ciałem w człowieku, kiedy przez czystość wiary i pełne oddania posłuszeństwo wypowiada on swoje „amen” (dlatego zadał nam Kościół tę modlitwę do codziennego odmawiania: „Anioł Pański zwiastował... i poczęła... i Słowo stało się Ciałem”), kiedy w ubóstwie swojego fiat przyjmuje bogactwo daru.

     Kobiecość Maryi wskazuje więc na istotę relacji między Bogiem i człowiekiem, między Chrystusem i Kościołem: oto symbolem tej relacji, wielokrotnie pojawiającym się w Piśmie świętym, jest więź oblubieńca z oblubienicą, kobiety z mężczyzną. Zauważmy, że w żadnej religii świata kobieta nie jest i nie może być zasadą pierwotną życia, ponieważ jej płodność, bardziej bogata w dziedzinie biologiczno‑psychicznej niż u mężczyzny, jest jednak zależna od niego. Dlatego w filozofii antycznej mężczyzna jest zawsze na pierwszym miejscu a kobieta na drugim. Ewa powstaje z żebra Adama, w genealogiach starotestamentalnych liczą się tylko imiona męskie. Mając to na uwadze, pisze św. Paweł w Liście do Koryntian: „Mężczyzna nie powinien nakrywać głowy, bo jest obrazem i chwałą Boga, a kobieta jest chwałą mężczyzny. To nie mężczyzna powstał z kobiety, lecz kobieta z mężczyzny. Podobnie też mężczyzna nie został stworzony dla kobiety, lecz kobieta dla mężczyzny” (1 Kor 11, 7‑9).

     Termin „chwała”, doxa, gloria, tak często cytowany w liturgii, wskazuje w tym kontekście na splendor, jaki uzyskuje ktoś przez kogoś. Bóg nie potrzebuje Adama, aby posiadać chwałę, Bóg jest pełen chwały. Ale Adam, a w nim każdy człowiek, jest ubogi i bezpłodny, gdyby nie miał w kim złożyć swego daru, gdyby nie miał „odpowiedniej pomocy” (por. Rdz 2, 20) w tej, która ma być jego małżonką i matką jego dzieci. „Jak bowiem kobieta powstała z mężczyzny – pisze dalej w tym samym tekście św. Paweł – tak mężczyzna rodzi się przez kobietę. Wszystko zaś pochodzi od Boga” (1 Kor 11, 12).

     Wracamy więc do najpierwotniejszego początku, do Boga, który jako Stworzyciel ma w zamyśle archetyp mężczyzny i kobiety (znane jest powiedzenie Platona, że mężczyzna i kobieta to człowiek rozcięty przez Stwórcę na dwie połowy, które się wciąż wzajemnie szukają), ale jest zawsze pierwszy wobec nich, jest ich Ojcem. Stąd ma być czczony jako Ojciec. A Syn Pierworodny, Jezus Chrystus, wcielony w noc Bożego Narodzenia w doczesność, biorąc ciało z Maryi Dziewicy – zawsze jednak przedstawia wśród struktur doczesnych swego Ojca, jest Synem Ojca – jest Mężczyzną. Jezus Chrystus jest Mężczyzną, ale narodzonym z Niewiasty. I jest Jezus Chrystus nadal płodny w Niewieście: w tym ludzie Bożym, który dojrzewał jako Izrael, aż do tego ostatniego słowa, kiedy „oddolnie” w Maryi powiedział fiat i z Maryi stał się Kościołem, tak jak „odgórnie” Słowo w Chrystusie zbliżyło się do ludu Bożego i stało się ciałem w Niej. Chrystus staje się płodny w Kościele, w nas, którzy wypowiadamy swoje „amen”, tak jak Ona fiat, w czystości wiary i posłuszeństwa. Owo „amen” przekształca nasze ziemskie, doczesne, znikome, rozpadające się w proch ubóstwo w bogactwo przebóstwionego człowieczeństwa.

   „Amen” jest więc najistotniejszym aktem naszego życia. Powiedzieć wobec Boga, wobec Jezusa Chrystusa, wobec Ducha Świętego „amen” to znaczy pozwolić, aby miłość Boga i Jego łaska, i Jego dar jedności nas ogarnęły. Dlatego nasze „amen”, jak znak krzyża, który czynimy tyle razy, wyraża – jeśli jest wypowiadane z odpowiedzialną świadomością – realizm krzyża. Matka oddała swego Syna w świątyni (niedługo będziemy czcić tę tajemnicę), a Symeon prorokował, że Jej serce przebije miecz (Łk 2, 35). A na Golgocie nastąpiła restytucja, przywrócenie, odtworzenie Jej macierzyństwa przy umierającym Synu Pierworodnym: Maryja stała się Matką Kościoła. Jezus mówi: „Niewiasto, oto syn Twój” (J 19, 26), wskazując na Jana.

     Jan Ewangelista jest pod krzyżem symbolem Kościoła, nowego stworzenia, które rodzi się ze spotkania Boga z człowiekiem. Jezus oddaje Ducha, który odtąd przenika serce Kościoła. Ale może przenikać serce Kościoła, bo przy krzyżu i Synu Bożym na nim umierającym stoi nowa Ewa, Bogurodzica Dziewica, i wypowiada wciąż, nieustannie, w subtelnej dyskrecji i cichości swoje fiat. I Słowo staje się wciąż Ciałem w Kościele, w nas.

     Tak więc, moi drodzy, krzyż jest miejscem niezwykłej relacji między Bogiem a ludźmi, jedynej w dziejach. Nie ma jej żadna inna religia świata. A wiemy, że krzyż uobecnia się w cudzie Eucharystii. I w niej, w Eucharystii, dokonuje się tak ścisłe zjednoczenie Boga z człowiekiem, że otrzymuje nazwę więzi oblubieńczej.

     Właśnie w tym wymiarze «kobiecości» Kościoła zakorzenione jest misterium Eucharystii, które Jezus zlecił Apostołom, oraz misterium „wiązania i rozwiązywania” grzeszników, oddane ich władzy w dniu Paschy. I zanim człowiek dojdzie do rozumienia Eucharystii, musi pokonać niejeden trudny próg, za którym dopiero jawi się światło, w którym czyta się to misterium. A jest owo spotkanie eucharystyczne, jak powiedziałem, miejscem, w którym dokonuje się zjednoczenie. Taka jedność, jaka zaistniała w dniu Zwiastowania Pańskiego, kiedy Maryja przez swoje fiat stała się Matką Boga.

    Ale nie w tym kierunku kończę swoją refleksję. Zatrzymam się przy feminizmie, groźnej chorobie naszego wieku. Kiedy Jezus odszedł, zostawił Apostołów – mężczyzn. Odtąd oni posługują Eucharystii dla dokonywania cudu oblubieńczego spotkania Chrystusa z Kościołem i oni rozgrzeszają. W imieniu Jezusa Chrystusa wypowiadają słowa: „To jest Ciało moje” i „ja ciebie rozgrzeszam”. I oczywiście nikt nie kwestionuje, że pełniej brzmiałyby te słowa w ustach Maryi, Matki Ciała Syna swojego. Ale pod krzyżem nie chciała stawać w jednym szeregu z Nim. Tak jak nie zasiadała w Wieczerniku z Nim przy stole Eucharystii podczas Ostatniej Wieczerzy.

     Ona jest kobietą i wie, po co Bóg stworzył mężczyznę i kobietę. Ona, Matka Chrystusa i Matka Kościoła, jest Kościołem, który mówi „tak” wobec Słowa Bożego. I każdy w Kościele, każdy z nas ma swój udział w tym „tak” Maryi. Nawet mężczyzna, nawet kapłan, który, jeśli chce powiedzieć swoje „tak” w pełni, musi być maryjny i musi się tego nauczyć od Niej, od Bogarodzicy, która najwięcej wie o Bogu, o Słowie Boga i o sposobie przyjmowania Słowa Boga, które się staje Ciałem w nas.

     Gdyby więc kobieta wyciągała rękę po rolę męską w Kościele, pragnęłaby czegoś «mniej», rezygnowałaby ze swego «więcej». Nie musi się zrównywać z mężczyzną, ubierać w ornat i zasiadać w trybunale pokuty, aby mu dorównać. Ma być sobą. Sobą w duchu Bogarodzicy. I uczyć swoje córki i swoich synów, swoje dzieci, jak Maryja przez wieki uczy Kościół. Wtedy wszystko jest na swoim miejscu, jest tak, jak ma być.

      I w tym duchu rozumiemy dzisiejsze czytanie starożytnej Księgi Liczb, kiedy Bóg „mówi do Mojżesza” (Lb 6, 22) i poucza go, jak ma kształtować Lud Boży: „Powiedz Aaronowi i jego synom...” (Lb 6, 23) – możemy to odnieść do Maryi, Ona z Chrystusem wciąż tak samo „powiada”; tak matki nasze mają mówić, tak narzeczone, kiedy czekają na zjednoczenie ducha, zanim ciało się połączy: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy pokojem” (Lb 6, 24‑26). A my dziś powtórzmy z pokorą i z wiarą te słowa: „Święta Boża Rodzicielko, módl się za nami”.

 

1988

 

31 grudnia 2023

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz