Przejdź do strony tematycznej
Tydzień temu oddaliśmy cześć nowo narodzonemu Synowi Bożemu, Jezusowi Chrystusowi, Temu, który jest (powtórzmy te drogie nam słowa) „Bogiem z Boga, Światłością ze Światłości, Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego” (Wyznanie wiary). Dzisiaj oddajemy cześć Jego Matce Maryi, Bożej Rodzicielce. I tak jak kilka dni temu staraliśmy się ująć nasze życie w relacji do Boga Wcielonego, zrodzonego w ciele wziętym z Maryi i nieustannie uobecnianego dla nas w sposób sakramentalny, tak dzisiaj pragniemy ująć nasze życie też w relacji do Tej, do której często mówimy: „Święta Boża Rodzicielko, pod Twoją obronę uciekamy się”.
Nad tymi naszymi refleksjami dominuje ważny akcent: rozpoczynający się dzisiaj rok Pański 1987, Nowy Rok. Dzień Modlitw o pokój na świecie, tak bardzo zagrożonym przez niepokój, aby był dany ludzkości według tego wielkiego błagania, które, jak słowa modlitwy nie sprofanowanej jeszcze przez rutynowe powtarzanie, kazał wypowiadać Bóg synom Izraela: „Niech cię Pan błogosławi i strzeże. Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską. Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem” (Lb 6, 24‑26).
Aby naszym refleksjom nie umknął ten wielki obszar problemów, zwróćmy baczną uwagę na związek, jaki istnieje pomiędzy pokojem jako wspólnym dobrem ludzkości, tym wielkim pokojem między narodami, a pokojem każdego indywidualnie żyjącego, poszczególnego człowieka. Pokojem twoim i moim, pokojem naszych małżeństw i rodzin, pokojem naszych domów i naszych serc.
Iluż to ludzi budzi się każdego rana ze straszliwym bólem, z zupełną pustką w piersi. Budzenie się do próżnego i całkowicie beznadziejnego dnia, kiedy się jest osaczonym przez pustkę, najstraszliwszą, jaka istnieje, przez pustkę życia... Puste naczynia, pusty dom, puste serce, puste życie. Puste życie jest straszliwsze od zamkniętego życia, pozbawionego wolności: wszystko weń może wejść, ponieważ na wszystko jest otwarte, drzwi stoją otworem – a jednak nic nie wchodzi. Nic i nikt. Straszne życie człowieka, który nie wie, skąd idzie, nie wie dokąd, nie wie po co, i jest duszony bezsensem istnienia.
Takie życie jest – odwołując się do sformułowań Psalmu – jak „spękana, zeschła ziemia, zniszczona posuchą i łaknąca wody” (por. Ps 63, 2). Pomimo pozorów spokoju jest pełne niepokoju i wewnętrznego skowytu. Czy może być większe pragnienie w człowieku niż to adwentowe wołanie, które powtarzaliśmy przez cztery tygodnie: „Niebiosa rosę spuśćcie nam z góry, Sprawiedliwego wylejcie chmury”? „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił” (Iz 63, 19). Czy może być coś większego od troski człowieka, aby ludzie doświadczający pustki stali się przepełnieni światłem i posiedli wewnętrzną moc? By światło Chrystusa stało się intencją ich czynów, bodźcem do ich działania, motywem ich moralności, by doświadczyli miłości i nasycili się nią jak głodny chlebem.
„Gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać obiecane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami – pisze Paweł do Galatów – Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze». A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej” (Ga 4, 4‑7). Nie ma pustki w sercu człowieka, gdzie jest Duch Boga. I wtedy człowiek jest obdarowany pokojem Boga, bo z niewolnika przekształca się w syna i staje się dziedzicem Ojcowskich dóbr.
Moi drodzy, czy to nie jest najbardziej pasjonujący problem ludzkiego życia? Mówią nam, że gdzie indziej są pasjonujące problemy (najczęściej ci, którzy niosą w sercach swoich pustkę i bezsens), a my wiemy, że tym problemem jest sprawa naszej wiary. Właśnie, sprawa naszej wiary! To, co wypełnia ludzkie serce od wnętrza: wiara, która zwycięża świat (1 J 5, 4). Dzisiejsze święto Bożej Rodzicielki Maryi jest dla wszystkich niezwykle przejrzystym obrazem tego, czym jest w życiu ludzkim wiara w Boga Wszechmogącego. W Boga, dla którego nie ma nic niemożliwego (Łk 1, 37). W Boga, który obdarza ludzi pokojem i pełnią, sensem, prawdą i miłością, która jest najwyższym dobrem, jakie człowiek może posiąść.
Mądrość Kościoła radzi powtarzać swoim dzieciom z wielkim skupieniem i miłością wspaniałe słowa, znane na pamięć każdemu, określające postawę wiary dojrzałej: zwiastującemu Bogu Maryja odpowiada: „Oto ja służebnica” (Łk 1, 38). I dzięki tej wierze stało się, Bóg stał się Człowiekiem, przepełniając Jej serce. Najpierw Jej, aby później przepełniać serca wszystkich, którzy z wiarą przyjmą orędzie Boga. Jeśli je zamkną, jeśli zamkną swoje serce, jak wtedy gospody w Betlejem, zostaną w niewierze, z pustką, samotni wobec czarnej przestrzeni nocy. Często samotni jakby z pętlą na szyi, pętlą bezsensu.
Stąd Narodzenie Pana, wielkie misterium Boga Wcielonego, wobec którego Piotr daje nieustanny dowód wiary w Jego Boskość: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego” (Mt 16, 16), i zmartwychwstanie z krzyża, wielkie misterium Paschy, wobec której Tomasz Apostoł, patrząc na Jezusa przeszytego ranami, wyznaje: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28), jest dla wszystkich, którzy upadną przed Hostią ukazywaną przez kapłana w czasie sprawowania Mszy świętej i wyznają: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a wybawisz duszę moją” (por. Mt 8, 8), darem, a Eucharystia miejscem niezwykłego spotkania. Oto wtedy właśnie wiara „uobecnia” nam dla rozumu Nieobecnego, jest poznaniem Niewidzialnego (por. Hbr 11, 1), jest przeświadczeniem o Jego bliskości. Bo jest. Wiara o tym wie. I iluż to z nas – moglibyśmy zaświadczyć – dzięki takiej wierze odnalazło pokój i pełnię, doświadczyło, co znaczy Augustynowe: „Niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Bogu”[1].
Tylko dobrze zapamiętajmy, na czym polega owo bogactwo wiary. Jeśli od strony Zwiastującego jawi się przed oczyma wierzącego człowieka Osoba, której słowu się zawierzyło, Ten który „jest miłością” (1 J 4, 8) i „pierwszy umiłował” (1 J 4, 19) – nie gubmy się w dziesiątkach definicji, artykułów, dogmatów, sięgajmy do Osoby Boga Żywego – to od strony człowieka wiara musi także zawierać zawierzenie osobowe, z którego rodzi się zawierzenie słowom wypowiadanym przez Osobę. Słowo Boże nie jest słowem pustym. Tam gdzie rozbrzmiewa słowo Boga, tam jest Bóg[2].
Stąd wiara musi zawierać zaufanie, bo wiara i ufność wzajemnie się przeplatają. I dlatego też wiara musi legitymować się wiernością, ponieważ Bóg „wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego” (2 Tm 2, 13), a słaby człowiek może wierności odmówić. Tylko jeśli godny jest zaufania Ten, który daje obietnice, to jak szaloną niekonsekwencją byłoby nie dotrzymać obietnicy, nie dać Mu świadectwa, zdradzić! Jak mały jest człowiek, który zapomina o wszystkim, tworząc koncepcje życia według własnego widzimisię czy według tanich propozycji, które tu czy tam mu się podsuwa.
A więc zawierzenie, zaufanie, wierność tworzą w sumie tę pełnię wiary, jaką wyraża Maryjne „oto jestem”, „oto ja służebnica” (Łk 1, 38), dzięki czemu zyskała tytuł Bożej Rodzicielki. Na koniec tej refleksji zadajmy sobie pytanie: czy człowiek wierzący, taki zwyczajny, jest zdolny do takiej wiary? I pytanie drugie: jak taką wiarę tworzy się w sobie, jak się ją formuje, jak się ją utrzymuje, podtrzymuje i dopełnia?
Może posłużę się tutaj przykładem. Kiedy dwoje młodych ludzi staje wobec ołtarza i Boga Żywego, aby zawrzeć sakramentalne małżeństwo, i wyznają „miłość, wierność i uczciwość małżeńską”, jak mówią, „oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”, wiedzą, jeśli mają wiarę, że nie jest to tylko ślubowanie w przestrzeni sakralnego budynku wobec oficjalnego świadka, ale że dokonuje się wtedy sakrament. To znaczy: wiedzą, że odtąd ma on miłować ją tak, jak Chrystus, który poszedł na krzyż, a ona tak, jak Kościół miłuje Tego, który poszedł na krzyż z miłości. A później – co się dzieje? Skąd te tragiczne cięcia, które odcinają Głowę‑Chrystusa od Ciała‑Kościoła? Skąd te separacje i rozwody? Skąd przemiana miłości w nienawiść? Czy rozumiał sakramentalność wydarzenia przed ołtarzem ten, kto mówił, że zawiera chrześcijańskie, sakramentalne małżeństwo?
Bo na czym polega owa „sakramentalność”? Czy tylko na jednorazowym akcie? Jak przedstawia się sakramentalność w ciągu pięćdziesięciu lat życia małżeńskiego, kiedy tworzy się rodzinę, aby dzieciom przekazać tę samą wizję chrześcijańskiego życia, aby wiedziały, że wszyscy, dzięki Eucharystii, jesteśmy Ciałem Głowy‑Chrystusa, który jest w niebie, i nie odcinamy się od jedności z Chrystusem przez grzech.
Właśnie, sakramentalność małżeństwa realizuje się w ciągłości czasu – przez trzydzieści, pięćdziesiąt lat – dzięki Eucharystii. Kto tego nie rozumie, nie rozumie sakramentalności małżeństwa. Rozumie małżeństwo jako akt religijny, ale nie jako akt sakramentalny. Stąd później takie nieporozumienia. Bo dopiero wtedy, kiedy odnajdą się w Eucharystii, razem klękając i żyjąc w ciągłym zjednoczeniu Głowy z Ciałem, jednoczą się coraz więcej ze sobą, a dzieci odnajdują w ich wzorze to, co my odnajdujemy we wzorze Matki Jezusowej Maryi, która jest wzorem, najdoskonalszym wzorem właśnie tak pojętej, dojrzałej wiary.
Otóż, moi drodzy, dziś powiedzmy sobie głośno, że szkołą pełnej, dojrzałej wiary jest Eucharystia. To tu nam Bóg błogosławi, tak jak błogosławił ręką Mojżesza synów Izraela (zastanówmy się nad błogosławieństwem otrzymywanym przy końcu Mszy świętej). To tutaj Bóg do nas przemawia, tu nas obdarowuje miłością, która jest mocniejsza niż śmierć (por. Pnp 8, 6), przemienia każdego z nas z niewolnika w syna. Pustkę serca przepełnia Duchem Boga Żywego. To tu właśnie słowa stają się ciałem w nas, jak w Maryi, kiedy powiedziała: „Oto ja służebnica Pańska”.
Święta Boża Rodzicielko, pod Twoją obronę uciekamy się.
(1987)
[1] Św. Augustyn, Wyznania I, 1 (cytuję według tłumaczenia ks. Jana Czuja, Warszawa 1955, wydanie drugie przejrzane).
[2] Można i tu przywołać słowa świętego Augustyna: „Człowieku, to, co Pismo moje mówi, Ja mówię” (Wyznania XII, 29).
OŚRODEK FORMACJI LITURGICZNEJ
św. Jana Chrzciciela w Zawichoście
Created OFL przy współpracy z MAGNUM Sandomierz