ROK A

 

Pierwsze czytanie: Dn 7, 9-10.13-14

Drugie czytanie: 2 P 1, 16-19

Ewangelia: Mt 17, 1-9

ŚWIĘTO PRZEMIENIENIA PAŃSKIEGO

homilia bpa Wacława Świerzawskiego

05 sierpnia 2023

Na pierwszych kartach Biblii – Księgi Boga dla człowieka – jest zdanie, że stworzył Bóg człowieka „na swoje podobieństwo” (por. Rdz 1, 26-27). Tchnął w twarz gliny i człowiek stał się Bogu podobny. Nie wiem, czy dociekaliśmy, co to znaczy, że człowiek jest podobny do Boga, w czym jest podobieństwo człowieka do Boga. Całkiem na marginesie można powiedzieć: gdybyśmy byli tego świadomi i gdyby zarys tej świadomości był ostry, można by mówić patrząc na nasze czyny: przecież tak nie wolno! Nie zastanawiamy się nad tym najczęściej i dlatego podobieństwo nasze jest często niepodobieństwem.

W czymże jest to podobieństwo? Nie ulega wątpliwości, jest ono wewnątrz nas. Nawet nie w tym, że mamy rozum i wolę, że mamy władze wewnętrzne, które mogą rozumnie i w sposób wolny, po ludzku, jak to mówimy, działać, ale w tym, że mogą otworzyć się na Boży rozum i Bożą miłość. Ale to, co jest wewnątrz, uzewnętrznia się. A najbardziej uprzywile­jowanym miejscem, gdzie to podobieństwo do Boga się uzewnętrznia, jest ludzka twarz.

Ludzka twarz! Ludzka twarz jest wspaniała. Choć również, ciekawa rzecz: kiedy oblicze Boga jest zamazane w człowieku, zamazuje się ludzka twarz. Żyjemy w czasach, kiedy ludzka twarz jest zagrożona. Chyba nigdy w dziejach zagrożenie ludzkiej twarzy nie poszło tak daleko jak dziś. Proszę patrzeć na prawo i lewo: w wielkich ludzkich zbiorowiskach, w wielkich miastach, gdzie jest anonimowy tłum i samotność w tłumie, twarz ludzka zaginęła. Ludzie przechodzą obok siebie, mija jeden drugiego, nie mając czasu i nie chcąc nawet spojrzeć sobie w oczy. Wszystko szybko i anonimowo. Miasta, zwłaszcza wielkie miasta, miasta grzechu, dają ludziom anonimowość.

Sztuka. Proszę zauważyć, jak współcześni malarze unikają twarzy. Są kreski, są figury, są plamy, bryły, ale nie maluje się twarzy (mówią – nie jestem ekspertem – że właśnie na tym odcinku widać najbardziej chorobę współczesnej sztuki). Bo chyba nawet nie potrafią. Trzeba nosić obraz Boga w sobie, żeby namalować ludzką twarz. A łatwo jest chlapać pędzlem w prawo i w lewo i mówić: to jest to! Za to karmią nas twarzami w filmach i w telewizji: twarze puste, twarze spłasz­czone, twarze monstra, twarze poruszające się, niby żywe – a martwe.

A obok takich twarzy – zagrożenie sięga głębiej – ludzie bez twarzy. Jest takie powiedzenie i wiemy, co ono znaczy. Ale może nie wiemy, że to wcale nie nowe powiedzenie. Prosopon to po grecku twarz, aprosopon – bez twarzy. Tak nazywano w starożytności niewolników. Nie mogli mieć twarzy. Pan miał twarz, oni stali przed nim i mówili: tak jest, o ty, który masz twarz... Określenie tragiczne: ludzie bez twarzy, zakryć twarz. Ludzie, którzy nie mają twarzy, bo nie mają wnętrza i obrazu Boga. I ludzie z maskami. Którzy nakładają maskę, jak na balu maskowym, który można przedłużać poza mury kabaretu – żeby nie było widać, kto to jest. Zakrywamy prawdę obrazu Boga w nas. Chyba na pograniczu tego (to już na marginesie) jest makijaż.

Ale od negatywów przejdźmy do pozytywów. Twarz ludzka jest jedyna i niepowtarzalna. Twarz jest wyrazem wnętrza. Mówi się czasem: zrozumieć twarz to zrozumieć człowieka. W twarzy jest wołanie, jest odmowa. Jest miłość, jest nienawiść. Jest piękno i brzydota. Jest wolność i jest lęk. Z twarzy można wszystko wyczytać. Istnieje, jak ktoś powiedział, bezsłowna mowa twarzy. Nie tylko mimika. Wystarczy popatrzeć na twarz dziecka, które ma prawidłowy dom, kochających rodziców, i na twarz dziecka sieroty. Twarz człowieka, który zna Boga i poznaje Go na modlitwie (jest takie krotochwilne powiedzenie: oremus-Gesicht), i twarz człowieka, który się narkotyzuje alkoholem czy czymś innym. Może spotkaliśmy kiedyś twarz świętego. Nie tylko w albumach, które pokazują oblicza świętych. A twarz człowieka cierpiącego. „Piękniał od bólów długich, cichych...”, twarz piękniała. A twarz człowieka umierającego. A twarz umarłego. Mówi się o refleksie ciszy malującej się na twarzy niektórych zmarłych1: zastygł na jego twarzy pokój. Tak jakby twierdził wobec misterium śmierci, że żyje i że życie jest mocniejsze niż śmierć.

Można by snuć te fenomenologiczne opisy. Ale zakończmy je jeszcze jednym obrazem: może być twarz ukryta w ciemności i twarz w świetle. Chyba twarz rozświetlona jest jak szczelina, poprzez którą widać wnętrze, ale widać też i transcendencję człowieka, to co jest ponad nim, to ku czemu z ciemności się wyrywa.

Chyba domyślacie się, że do czegoś to rozważanie zmierza. „Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego, Jana, zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: Twarz Jego zajaśniała jak słońce. A uczniowie upadli na twarz i bardzo się zlękli” (Mt 17, 1-2.6). Twarz, czy jak wolimy mówić – oblicze Jezusa Chrystusa. Już nie raz mówiłem w tym kościele2, że warto sobie czasem obejrzeć posadzkę przed naszym wizerunkiem Ukrzyżowanego, wyżłobioną przez ludzkie kolana, przez ludzi, którzy się wpatrują w ten wspaniały choć mizerny Wizerunek. Bo to tylko mimo wszystko wizerunek, ikona. Ale ikona, poprzez którą ludzie chcą wejść w misterium Bóstwa Jezusa Chrystusa. Chcą w obrazie odkryć przepaść.

Chrystus nie zostawił nam swojego oblicza, choć miła legenda mówi o chuście Weroniki, a naukowcy potwierdzają autentyczność Całunu Turyńskiego. I choć to byłoby dla nas bardzo pocieszające, wiemy, że nie chodzi o fizjonomię Chrystusowej twarzy. Chodzi o twarz w świetle, która objawia Boga. Kiedy „twarz Jego zajaśniała” (Mt 17, 2), „uczniowie upadli na twarz i bardzo się zlękli” (Mt 17, 6). Zakryli własną twarz, bo na ich twarzach był jeszcze refleks ciemności.

Nam ludziom oglądającym zło i ciemność, oglądającym filmy pornograficzne i grymas trwogi na twarzach torturowanych, których serie dał nam XX wiek, chodzi o odnalezienie w obliczu ziemskim Jezusa Chrystusa, Człowieka i Boga, tych wszystkich cech, które ma twarz ludzka. Nasza, zwyczajna, codzienna. Bo w Nim, który „wyniszczył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, śmierci krzyżowej” (por. Flp 2, 7-8), odkrywamy te wszystkie profile, tak nam bliskie, które przed chwilą tylko bardzo pobieżnie wyliczyliśmy. „Włożyli na Ciebie, Panie – możemy powtórzyć za Izajaszem – grzechy wszystkich ludzi” (por. Iz 53, 2-10). On, który jest bez grzechu, nosi na sobie piętno grzechu.

Ale dzisiejsze święto poprzez ukazanie nam Chrystusowej jaśniejącej twarzy, twarzy, która „zajaśniała jak słońce” (Mt 17, 2), zachęca nas do podniesienia naszej twarzy z ciemności ku światłu. „Gdy podnieśli oczy, nikogo nie wiedzieli, tylko samego Jezusa” (Mt 17, 8). Popatrz w jaśniejące oblicze Boga i podnieś oczy, a zobaczysz Jego samego! A potem zejdź z Taboru, próbuj wpatrywać się w ludzkie twarze. Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo. Spróbuj w tych różnych ludzkich twarzach doszukiwać się twarzy Chrystusa, świecąc w ich oczy własną miłością, na którą kładzie refleks blask Chrystusowej twarzy, i patrząc poza maskę, poza łzy, poza uśmiech, patrząc do samego dna człowieka. I oto dlatego tak wpatrujemy się w twarz Chrystusa (tego proszę nie przeoczyć), że w Nim ludzka twarz staje się obrazem Boga. I tylko ten człowiek, który jak na chuście Weroniki odbije twarz Chrystusa w sobie, staje się w pełni człowiekiem.

Twarz Umęczonego przemienia się w twarz wielkanocną. A zanim wielkanocną – przemienioną na Taborze. Przemienienie. Po łacinie Transfiguratio. Twarz wyniszczona jest defigurata, zniekształcona, ale Bóstwo Chrystusa przemienia zniekształcenie, deformację człowieka, a przede wszystkim deformację, jaką zadaje ludzkiej twarzy grzech. „Twarz Jego zajaśniała”, a oni „upadli na twarz”, zasłonili swoje twarze „i bardzo się zlękli. A Jezus dotknął ich i rzekł: «Wstańcie!»” (Mt 17, 2.6-7). Klęka człowiek, pochyla głowę, aby wstać pod promieniowaniem światła, które idzie z oblicza Chrystusa. I powiada Ewangelista: „Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa” (Mt 17, 8). Człowiek, który widzi „samego Jezusa”, ten człowiek staje się człowiekiem. I chyba to nie jest wielkie uproszczenie, kiedy powiem, że taki człowiek wychodząc z kościoła, z klęczek, od krzyża, od wizerunku, od symbolu-skrótu, w którym jest miłość Boga objawiającego się – ten człowiek umie czytać twarz drugiego człowieka.

Umieć czytać twarz drugiego człowieka! Umieć czytać z niej i poprzez nią to wszystko, co gra w duszy człowieka. W tej twarzy z anonimowego tłumu, w tej twarzy bez masek, w tej twarzy z maskami, w tej twarzy, którą nas karmią pokazując filmy pornograficzne, gdzie nie ma twarzy – odkrywać obraz Boży w człowieku. Obraz Boży, który jest czasem ludzkiego życia. Bo przez całe życie wydobywamy się z ciemności ku światłu, naśladując tajemnicę Transfiguracji, tajemnicę Przemienienia Pańskiego. Wielka tajemnica chrześcijaństwa, która wszystkim problemom nierozwiązywalnym daje kierunek, w którym należy iść i szukać rozwiązań.

Zadanie najpilniejsze to umieć kojarzyć tajemnicę Przemienienia z tym, co jest teraz: Jeśli nasza wiara w Bóstwo Jezusa Chrystusa jest żywa, to jesteśmy w tej chwili na Taborze. Widzimy światło i według miary widzenia światła pochylamy się, padamy na twarz, bo „straszną rzeczą jest wpaść w ręce Boga żywego” (Hbr 10, 31). Ślepcy nie pochylają się. I dlatego mówimy: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz słowo”. Właśnie to jedno Słowo, którego uczymy się całe życie. A to jedno Słowo to jest On sam.

Wspaniała nauka! Każdego dnia możemy dojść do Chrystusa, tak jak dziś tu jesteśmy. Tu, w tym miejscu, na Mszy świętej, choć bez blasku, bez scenerii Taboru jest to samo! I wychodzimy z Mszy, aby wejść w świat, w jego kręte ulice, w labirynt tego świata – z refleksem tej chwały, którą widzieliśmy na obliczu Jezusa Chrystusa. I uczymy się tak żyć, patrząc przynajmniej trochę wnikliwiej w twarze tych, którzy są blisko nas, lub tych anonimowych, którzy chowają twarz, bo jeszcze żyją w ciemności.

(1978)

 

1 Często zdumiewająco, wręcz olśniewająco piękna jest twarz zmarłego człowieka. Są tego świadkami kapłani, pracownicy służby zdrowia. Mówią też o tym pisarze. Warto przypomnieć jeden z takich opisów: „Krystynie zezwolono czuwać w nocy z innymi przy zwłokach. Ojciec zdawał się jej niewypowiedzianie piękny, kiedy leżał w blasku świec z odkrytym, złocistym obliczem... Na drugi dzień... zwłoki ojca pozostały nadal piękne, mówiono – twarz tylko pożółkła nieco. I nigdy jeszcze nie widziano tylu świec nad marami człowieka... Rangfrida córka Ivara [matka Krystyny] umarła zupełnie samotnie... Jak gdyby za szczególną łaską Boga poczuła na kilka dni przedtem taki głód Ciała Pańskiego, że się spowiadała i przyjęła komunię z ręki kapelana klasztornego, który był jej duszpasterzem. Pewnie zbożna śmierć przypadła jej w udziale. Szymon widział jej zwłoki i mówił, że był to dla niego niezwykły widok. Po śmierci dziwnie wypiękniała; była przecież kobietą blisko sześćdziesięcioletnią i od wielu lat już oblicze jej było sterane i pomarszczone, ale po śmierci zmieniło się zupełnie, było gładkie i jakby odmłodzone, wyglądała prawie jak młoda śpiąca kobieta” (Sigrid Undset, Krystyna córka Lavransa, Warszawa 1988, t. 2: Żona, s. 267-268.288).

2 Chodzi o kościół św. Marka Ewangelisty w Krakowie.

OŚRODEK  FORMACJI  LITURGICZNEJ

 

 

 

 

 

 

Katechumanat Krakó

Created OFL przy współpracy z  MAGNUM Sandomierz